O ślubie moich Dziadziów

slub-dziadziowie.jpg (12854 bytes)

Benedykta Żółtowskiego
i Róży Fudakowskiej



17 czerwca 1936 roku
w Krasnobrodzie na Roztoczu

* * *


Zamieszczona tu relacja jest fragmentem osobistego dziennika Janiny Żółtowskiej z Puttkamerów. Jej mąż Adam – brat stryjeczny mego Dziadzi – był profesorem filozofii.

Miłość małżeńska kobiety i mężczyzny jest obrazem oblubieńczej miłości Chrystusa i Kościoła. Zaś niezwykłe powołanie do życia konsekrowanego  jest  szczególną drogą urzeczywistnienia tej miłości oblubieńczej z Chrystusem. Zobacz, co w tych dniach – w których rodziny panny młodej i pana młodego żyły tą piekną uroczystością – robiły, czym żyły dwie kobiety konsekrowane Bogu. Ich bliska relacja z Chrystusem: św. S. Faustyna i sł. B. s. Leonia

Zobacz też opowieść o powołaniu - dwadzieścia lat wcześniej - ciotki panny młodej wprost ze szczęśliwego małżeństwa do życia konsekrowanego  c. Lutka


* * *

 

14.07.1936   Gdyby odczytywanie dziennika mnie samej nie sprawiało tyle przyjemności - nigdy bym sobie nie zadawała tyle trudu - choć współrodacy moi na ogół interesują się ludźmi i plotkami, a ponieważ o wielkich geniuszach piszę uszczypliwie, więc wyobrażam sobie ile złośliwych komentarzy doczeka się mój dziennik, jeśli kiedyś ujrzy światło dzienne, a szczególnie ze strony "obrażonych" demokratów.

Jeszcze ciągle odczuwałam zawód z powodu tego, że nie będę w Czaczu, ale jednego byłam pewna, że szalenie zaciekawił mnie Krasnobród. Jechaliśmy z Lublina przez Zamość drogą okropną, ale tak malowniczą, że nawet wyboje i podskoki samochodu poszły w zapomnienie. Nowogródzkie, tak sławne w poezji i tak niegdyś urocze, zostało zakasowane przez widoki o bardziej stromych i żyźniejszych pagórkach. W pełni lato, przepych urodzajów stanowił już przyjemność samą w sobie. Minęliśmy dwór p. Łosia malowniczy jak marzenie, przejechaliśmy przez Dąbrowę i piękny las, a w rezultacie nie skręcili w porę na folwark i szosą idącą pagórkami przelecieli koło dworu.

slub-dom1.jpg (13224 bytes)

Powitania przed gankiem były potem oszałamiające, pomimo iż tylko połowa z witających składała się ze znajomych osób. Troska o kuferki i walizki wpływała na moje roztargnienie, bo nie przeczuwałam jak wszystko będzie świetnie zorganizowane.

Zaraz zaprowadzono nas na górę do pokoju wbudowanego w dach systemem mansardowym z dużym półkolistym oknem, zaledwie wystającym nad podłogę i przez dobrą pół godzinę co chwila wpadała do nas inna służąca, ofiarowując swe usługi.

Zupełnie jak owa Ruzia i Fruzia biegające po scenie u Fredry. Pokój nasz był oklejony tapetą w szaro-błękitno-brązowe liście, okno było pomalowane na biało, w żardinierkach stały pelargonie. Gęsta ściana drzew zaglądała do okna i wszystko razem robiło wrażenie pensjonatu w niemieckim kurorcie tak, że przezwałam nasz pokój Bad Wilningen.

Na dole w większym salonie przy zakąskach okazało się, że pomimo ograniczonej ilości zaproszeń zebrało się przeszło 40 osób

slub-dom2.jpg (14088 bytes)

 

Panie z rodziny Żółtowskich wystąpiły w sukniach balowych – Ina w bardzo okazałej, zielonej atłasowej sprawionej dla przyjęć ambasadorskich w Berlinie. Na fortepianie ustawiono prezenty ślubne, ani bardzo ładne, ani kosztowne, tak że ciocia Lincia [mama Dziadzi Benedykta, Ludwika Żółtowska] chwaliła tylko boleściwie mosiężny świecznik, dar miejscowego rabina. Wśród samych nieznajomych odnalazłam tylko Świeżawskiego – byłego szefa Kancelarii cywilnej Prezydenta, który dość szczęśliwie z tego stanowiska ustąpił i wyczekuje placówki w dyplomacji. On i Jaś Lipski prezentowali opinie prorządowe – w atmosferze prawie wyłącznie endeckiej - Jaś wodząc rybiem okiem powiedział Adamowi "boję się żeby mnie tutaj nie zjedzono", na co Adam odparł – "zaczekamy aż nie skruszejesz".

Pierwszego wieczoru prowadził mnie do obiadu p. Kiciński – brat pani domu – młody jeszcze człowiek o dość brutalnym wyglądzie, podobno rozwiedziony, typowy szlachcic do burd i do sprzeciwu, ale rezonujący zdrowo i normalnie o swoim prawie do bytu i polityce rusińskiej rządu. Pan domu znający się na architekturze wybudował na tę okazję stół okrągły bardzo obszerny, do którego przysuwano inny podłużny. Kuchnia okazała się normalnie dobra, a dekoracja stołu była prześliczna, gdyż p. Fudakowska namiętnie zajmuje się ogrodem i nawet o tej porze roku olśniła nas zasobami swoich kwiatów.

Czy życie jest grą przypadków, czy też nieustannym umacnianiem w nas rysów naszego charakteru za pomocą wolnego wyboru? Istnienie Krasnobrodu i ślub w Krasnobrodzie był jedną apoteozą wsi i szlachty polskiej. Niestety nie mam talentów, ani tego daru stylu - dzięki czemu moje przeżycie narzuciłabym drugim. Pochwały i zachwyty potrzebują też wyjątkowego umiaru, aby nie przerodzić się w sentymentalizm i banalność. Słodycz i harmonijność naszego życia, płynąca z ogromnej prostoty instynktów, właśnie dlatego jest trudna do uchwycenia i może graniczyć z banalnością.

Przy tem bieg życia na wsi, tak jest pochłaniający sam w sobie, że sprzeciwia się wszelkiej innej energii a słodycz letniego dnia na wsi jest otoczona tak rajską doskonałością, że koi wszelkie inne pragnienia.

Oboje z Adamem cieszyliśmy się na poznanie odległych i niedostępnych zakątków Polski, ale Krasnobród prześcignął wszelkie nasze oczekiwania. Dwór został zrabowany i spalony w czasie wojny. P. Fudakowski odbudował go trochę odmiennie – starą część zamieniając na lamus. Dwa główne budynki stoją do siebie pod rozwartym kątem i są połączone kolumnadą. W dworze mieszkalnym pierwsze piętro mieści się już w ogromnym gontowym dachu. Nigdzie może brak symetrii tak przeciwny polskiemu stylowi nie został równie szczęśliwie zastosowany. Owe dwa dwory połączone kolumnadą ciągną się w połowie dużego pagórka, a nawet od strony zajazdu prawie do niego przylegają. Od strony ogrodu trawnikami, a potem tarasami schylają się do stawu, który z początku brałam za Wieprz. Wokół trawnika a bliżej wody rosną najprzepyszniejsze stare drzewa, do stawu schodzi się schodami jak tarasy, poczem odkrywa się ukrytą i skanalizowaną rzekę a za nią następny staw rybny. Naprzeciw ganku w oddali, w przerwie między drzewami, wznosi się góra lasem pokryta, cała błękitna i marząca. I kryjąca znowu na swoich dalszych zboczach bardzo starą kapliczkę św. Rocha. Na całym zboczu od strony miasteczka ciągnie się ogród owocowy, przecięty ogromną aleją bylin. A nad nim rosną paręsetletnie lipy, pamiętające króla Jana III.

Pogoda 17 czerwca była prześliczna, roziskrzona, lekko nawet ochłodzona poprzednimi burzami, więc kiedy wyszłam na ganek i zobaczyłam widok między białymi słupami a ukwieconą balustradą stwierdziłam, że jest jednym z najpiękniejszych w kraju. Organizacja całej uroczystości była imponująca. Każdy z nas zastał w pokoju kopertę, a w niej wypisane na maszynie różne cetle i wskazówki, numer samochodu jakim miał jechać do kościoła, układ całego orszaku. Adam miał prowadzić. Pod tym względem codziennie następowały zmiany.

Adam był specjalnie serdecznie witany ze względu na przyjaźń, jaka go łączyła z młodym Fudakowskim poległym na wojnie. Odnalazł tutaj jego siostrę i ciotki. Przeszłej jesieni u Józinki Kicińskiej poznałam nie żonę Benedykta, a jej młodszą siostrę, Krystynę.

 

ckrysia1.jpg (7142 bytes)

c. Krysia, siostra buni.

Panna młoda była uderzająco podobna do swego przyszłego męża, tego samego co on wzrostu z szeroką górną częścią twarzy i pięknymi oczami.

Przeszliśmy dość szybko przez wzruszenia błogosławieństwa w dużym salonie i oczekując na dalszy rozwój ceremonii usiedli sznurem na owym ganku z widokiem jak marzenie.

>slub-weranda.jpg (8675 bytes)"Ganek" Kiedy do naszego grona przybył pan niskiego wzrostu, siwy, wyglądający bardzo porządnie i który zaczął nas zabawiać opowieścią o Henryku, Adamie z Jarogniewic, pannach Mężyńskich i najsławniejszym w strojach, towarzyskim kamawale krakowskim, po którym wedle utartej opinii piękne panny, świetne partie i najlepsi tancerze przeszli do legendy. Tym panem był p. Kowerski ożeniony pierwszy raz z Popielówną, a drugi raz z bardzo jeszcze ładną panną Horodyńską, siostrą Zbyszka.

Pojechaliśmy do kościoła naszym własnym samochodem bardzo obskurnym, co mnie pomimo wszystko bolało, a Adamowi było obojętne. W kościele w przedsionku czekaliśmy dość długo, podczas gdy młodzież z oporami ściągała nowych przybyszów.

Pani Kowerska z domu Fudakowska opowiadała mi, że kościół wybudowała Marysieńka, jeszcze jako ordynatowa Zamoyska, jako wyraz swojej wdzięczności za ocalenie po ciężkim poronieniu, że słynie on i jego cudowny obraz w całej okolicy, a odpust uroczysty przypada w dzień 2 lipca.

Architektura barokowych ołtarzy była równie okazała jak bogata, bardzo typowa i polska, ale nie wyróżniająca się pięknością. Nawet miejsca w kościele były z góry przeznaczone dla mnie, Wandzi i p. Kowerskiej w ławce z lewej strony prezbiterium. Państwo młodzi klęczeli tuż przed nami, obok nich panna Fudakowska i Jaś ze Strzelec oraz Becia i Jerzy Fudakowski tworzący śliczną parę drużbów. W prezbiterium również siedzieli rodzice panny młodej oraz Ciocia Lincia i Jędrek grający nieprawdopodobną dla nas wszystkich rolę najstarszego w rodzinie.

Ludwika Żółtowska

Mama Dziadzi Benka, Ludwika (Lińcia)
z najstarszym synem, Andrzejem (Jędrek), który później, w czasie wojny został aresztowany przez Gestapo i wywieziony do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, gdzie zginął.
Prababcia Ludwika urodziła i wychowała dziesięcioro dzieci. Mój Dziadek był najmłodszym z rodzeństwa.

W ławce naprzeciwko pani Kicińska babka, pani Kunicka - obie siostry z domu Bielskie, pani Rostworowska z domu Fudakowska i Marysia. Reszta orszaku siedziała za kratkami. Podczas całej uroczystości, kiedy to parokrotnie trzeba było z klęcznika wstawać, zbliżyć się do ołtarza i w stronę klęcznika powracać, panna młoda ruszała się z wielką powagą i szlachetnością, a Benedykt był szczerze i głęboko wzruszony.

Byłam uderzona pięknością i dostojnością widowiska, strojnością orszaku, powagą starych murów i ołtarza strojnego w świece i kwiaty . Dziękowałam Panu Bogu, że mamy jeszcze prawo obchodzić nasze święta wedle dawnego obyczaju. Czułam się ukołysana starą melodią, z tych które są zawsze miłe do przesłuchania, bo chwytają za serce. Szczęśliwi ludzie w których mania nowości nie wykorzeniła przywiązania do tych samych kształtów i obrzędów. Zarazem przypomniałam sobie własną młodość i do jakiego stopnia ówczesna obyczajowość była pozbawiona cech religijnych i jak ważność sakramentu w całej mocy zajaśniała dopiero od niedawna. Dawniej obawiano się tylko opinii, co prawda znacznie surowszej od dzisiejszej, moralność miała aspekt czysto świeckich sankcji – a nikt nigdy mi nie powiedział, że nie można łamać przysięgi złożonej uroczyście przed Panem Bogiem. Po prostu przejmował mnie rodzaj lęku na ludzkie zaślepienie pod tym względem.

Myśli te zostały spłoszone przez przemówienie proboszcza i prałata, który przypominając utarte prawidła, zdołał powiedzieć tylko rzeczy przykre a nie mające nic wspólnego, ani ze szczęściem, ani z prawdziwym tragizmem życia. Absolutnie wielkość naszej religii dałaby się udowodnić choćby za pomocą umysłowej nicości jej sług, zamkniętych w najciaśniejszym formalizmie. Przerasta ich ona ciągle nadmiarem udzielonych łask z jednej i nadmiarem wad ludzkich z drugiej strony.

Czekanie na powrót państwa młodych zajęło jak zwykle dużo czasu, więc Adam zdołał się do głębi porozumieć z p. Kowerskim. Ten ostatni, prowadząc mnie do stołu, wyraził najwyższy dla Adama zachwyt dodając bardzo inteligentnie, że życie z takim człowiekiem musi być ciągłym świętem. Adamowi znowu podobała się bardzo jego urocza córka [Barbara, później Pieńkowska, mama o. Marka Pieńkowskiego OP].

Pan Kowerski mieszka w Zamościu, skąd promieniuje działalnością endecką. Mówił mi, że główny wysiłek skierował teraz na rozbijanie odpustów – tj. rozpędzanie straganów żydowskich, i że ma pod ręką świetnie zorganizowany sztab dewotek. Niemniej silnie, jeśli nie soczyście wspominał zjazd młodzieży w Częstochowie. Obiad był poprawnie dobry, dekoracja stołu znowu prześliczna. Ze znudzeniem myślałam o nieodzownych przemówieniach, tym bardziej że Adam znając z różnych zebrań Fudakowskiego twierdził, że jako prezes i polityk będzie mówił bardzo długo. Tymczasem mowa jego była prosta, bardzo rodzinna, pełna rzeczywistego wzruszenia, wolna od frazesu i patosu, operująca sugestią. Jędrek odczytał swoją, a była równie dobra jak krótka.

Starszy pan Fudakowski [Bronisław, brat pradziadka Kazimierza] o miłym błękitnym wejrzeniu i siwej bródce pił zdrowie duchowieństwa, a na koniec zamiast dawnego "kochajmy się" wzniesiono zdrowie wojska.

Utartym obyczajem Benek brał ślub w mundurze – cała młodzież tego ranka wystąpiła w mundurach, a wychodząc z kościoła przeszliśmy pod rzędem skrzyżowanych szabli. Wzruszenie, któremu tak łatwo ulegamy, jest zapewne rzeczą banalną – niemniej przebieg tego święta rodzinnego był wzruszający. Państwo młodzi siedzący obok siebie u góry okrągłego stołu byli młodzi, zdrowi, zakochani, sympatyczni.

slub-dzadziowie1.jpg (11440 bytes)

Powoływanie się na rodzinność, tradycję i religię dlatego tak pociągało i cieszyło, że Krasnobród był uroczy i ślub wydawał się jak sen na jawie - wśród grożących zewsząd niebezpieczeństw.

Nie wiem jakie uczucie więcej ściskało za serce – czy to żeśmy zdołali tyle uratować, kochając rzeczy proste, czy obawa aby rzeczom kochanym nie groziły nowe niebezpieczeństwa.

Po obiedzie siedzieliśmy jeszcze długo na werandzie, z cudnym widokiem na ogród. Potem obeszłam ogród podziwiając nieskończoną ilość grzęd z kwiatami przynajmniej pięciokrotnie przewyższającą ilość kwiatów w Bolciennikach. Część młodzieży pojechała do Kowerskich do Zamościa.

Adam i inna część gości poszli na wielki spacer do kaplicy św. Rocha, a ja się położyłam, zmęczona absolutnie w tym stanie zużycia, do jakiego doprowadza mnie zawsze każda zabawa. Jestem pozbawiona wszelkiej werwy i niezdolna do rozmawiania i cała przyjemność dla mnie polega na robieniu obserwacji – nawet przy wielkim zmęczeniu – i na przeżywaniu ich potem w pamięci.

slub-wieprz1.jpg (13331 bytes)

Adam tegoż wieczora nocą musiał gnać do Warszawy, aby 19-go [czerwca] z rana stawić się na Kuratorium Kórnickim. Korzystałam z tego, że znikł przed 12-tą, aby się pakować i poszłam spać – wyczerpawszy wszystkie tematy konwersacji. Szczególnie z panią Fudakowską, z którą nie miałyśmy sobie nic do powiedzenia.

Tego wieczora Wandzia [Żółtowska z d. Światopełk-Czetwertyńska, żona Andrzeja] jaśniała wyjątkowym wdziękiem. Ubrana była w niebiesko-fiołkową suknię z długimi rękawami o kroju na wpół greckim a na wpół zakonnym – wygorsowana tylko na plecach. Ładnie zaondulowana fryzura przepysznie ocieniała jej twarz, a cała postać była zgrabna i bardzo młoda. Iny strój był bardzo bogaty i umiejętnie dostosowany do niewysokiej figury – z jasnoszarego, lśniącego atłasu. Wandzi córki gorzej ubrane od matki. Pani Fudakowska włożyła aksamitną czarną suknię, niestety o charakterze tego kontusza, który w pamiętnikach St. Augusta nosi p. Glinczyna. I jak ta dama rwała się do tańca!

Jak zwykle ślub zbiegł się z dwoma świeżymi żałobami w rodzinie - śmiercią ojca pani domu i żony starszego p. Fudakowskiego z domu Wołowskiej. Dlatego nie tańczono w wigilię ślubu, wieczorem zaś tej uroczystości młodzież wyemigrowała z gramofonem pod drzewa na trawę, a gdy starsze panie poszły spać wróciła do domu i tańczyła do 3-ej, tak że w końcu poszła w pląsy i p. Fudakowska.

(...)

Większość gości zabawiła jeszcze do czwartku z rana, a ja do czwartku po obiedzie, bo zabierałam ze sobą Lulusia i Różę – samochodem do Siedlisk a Luluś oświadczył kategorycznie, że nie może zapakować się z rana.

Pocieszyłam się tym, że ciocia Lińcia zmusi Fudakowskich do honorów i wysiłku jeszcze do piątku. Koło jedenastej wśród nieopisanego rwetesu i zamieszania, przy ciągłem fotografowaniu, podczas gdy Stefan Czarnecki i Luluś udawali kłócących się Żydów – podjechał wreszcie ogromny autobus, wiozący do Lublina połowę gości, z których zaś paczka miała się zatrzymać w Milanowie. Był to wśród melodii rdzennie polskich nowy akord z Bad Wilningen.

Gości tych należy wreszcie wymienić - obecni byli ze strony Benedykta: Ciocia Lincia, Marysia, Lizia, Rózia, oboje Lipscy, Franek, Luluś, Jaś, Jędrkowie z dwoma córkami, bo Maryś właśnie zdawała egzamin w Warszawie, Władzio Niechanowski, Stefan Czarnecki z siostrą Janiną i Marian Czarnecki z Ruska.

Ów wieczny problemat doskonale zauważony u Weyssenhoffa , "jaka rodzina jakiej robi łaskę" nie został nawet w myślach zadraśnięty . Ciężkie czasy może zmogły niezwykły dawniej snobizm godurowskich [Godurowo - dom rodzinny Dziadzi Benka], o którym Hanka zawsze rozpowiadała, że żaden z synów Cioci nie zechce się żenić "bez mitry". Dopiero potem wyszło na jaw, że kiedy Marysia jechała po raz pierwszy do Krasnobrodu na zaręczyny – truchlała na myśl rodziny administratorów. Potem Stefan Czarnecki najmniej do tego upoważniony, bo sam zaśniedział prowincjonalizmem – cieszył się, że Benedykt trafił do środowiska tak mało królewiackiego. Utarło się bowiem zdanie o braku ogłady i parweniuszostwie szlachty koronnej – jakby Twardowscy z Bnińskiej urodzeni górowali wykwintnością, a parweniuszostwo nie mrowiło się po poznańskiem.

Współżycie z ludźmi nieustannie wikła się w różne przesądy. Od klęsk zadanych przez bolszewików Litwie i Wołyniowi utarło się zdanie, "że tylko na kresach byli wielcy panowie" i wszyscy zapomnieli, że jeśli byli to w bardzo małej ilości. Tymczasem wedle prawideł odwiecznie polskich do pańskości dorastał każdy umiejętnością i fortuną, a w Krasnobrodzie trafiliśmy na bardzo wyjątkową, miłą nutę szlachecką i finezję, bardzo w duchu pokrewną natchnieniom sienkiewiczowskim. Przede wszystkim z niemałym zawstydzeniem przekonałam się o tym, że pp. Fudakowscy dopiero w tym roku obchodzić będą swoje srebrne wesele.

fk4.jpg (3815 bytes)

W rodzinie uchodzą oni za najmłodszych i najszczęśliwszych. Zaliczeni do rzędu obdarowanych powodzeniem.

Inni mówią o nich "Ziuniowie" i może właśnie ta żyłka do szczęścia i powodzenia zbliżyła p. Fudakowskiego do prezydenta i kół rządzących a rozwiązała dawniejsze endeckie sojusze. Mówi on dobrze po francusku, dobrze reprezentuje na różnych międzynarodowych zjazdach rolniczych i dla tych wszystkich honorów woli nie zanadto angażować się w opozycję.

Ojciec buni, Kazimierz Fudakowski

W Krasnobrodzie również mieszka p. Kunicka z domu Bielska, ciotka owego Fudakowskiego zabitego na wojnie, osoba pełna idealnego sentymentalizmu i zdolna jeszcze do rozrzewnień na widok "banderii", a która za młodu prześlicznie tańczyła mazura.

Pani Kicińska [babcia buni Róży] wyglądała też wiotko i subtelnie, ale też jak osoba, która w życiu przeszła dużo, bo niedawno zmarły jej mąż odznaczał się podobno burzliwością milorda - chcąc go lepiej przedstawić mówiono o nim, że był awanturnik w stylu Kmicica. Pan Teleżyński zajmował się szczególnie organizacją porządku w kościele, ale z nikim nie mówił. Administruje on Krasnobrodem, jest ożeniony z Horodyńską, a ta pani prowadzi znowu na własną rękę świetną hodowlę lisów srebrnych, którą część gości oglądała z podziwem. Pani Kowerska i pani Rostworowska, obie dość tęgie a niewysokie, robiły miłe wrażenie osób zaradnych, prostych i z życia zadowolonych.

Mąż pani Kowerskiej, Jan Eustachy jest znowu generalnym plenipotentem Adama Czartoryskiego i jako potentat tego rzędu miał olśniewający niemiecki samochód, którym państwo młodzi jechali do kościoła

Z młodzieży wymienię dwóch Rostworowskich, owego zakochanego i drugiego młodszego małego czarnego z tkliwym sercem, młodego Kowerskiego bez nogi po wypadku na polowaniu i jego pełną wdzięku siostrę oraz młodsze rodzeństwo Róży Benedyktowej: Jerzego zwanego "czarnym Jurkiem" i jego siostrę Krystynę. Jerzy studiuje prawo i nie lubi agronomii i dlatego Krasnobród z czasem pójdzie na równe działy, a tymczasem Róża będzie dostawała rentę.

slub-samochod.jpg (15190 bytes)

Zastałam Rózię [nowopoślubioną] we czwartek, w jej pokoju pakującą różne rzeczy z oknem otwartym na przecudny widok. Ale wcale nie pogrążoną w smutku i żalach za domem rodzinnym, tylko jak osobę pełną życia, gotową iść własną drogą.

O polityce mówiono w Krasnobrodzie stosunkowo mało. Jaś Lipski na miejscu Jasia z Czacza reprezentuje Wielkopolskę w Radzie Naczelnej. Wypowiedział on przede mną o Rogerze Raczyńskim sąd najsurowszy, potwierdzający w pełni złą opinię jaką zawsze o nim miałam. Wedle niego Raczyński nie dotrzymuje nigdy danego słowa, toteż on i broniący się ziemianie wielkopolscy uważają go za wykreślonego ze swego grona. Dopóki Raczyński był wojewodą w Poznaniu - administrował on od niechcenia na wspak opinii szerokich warstw, swoje wpływy towarzyskie oraz umiejętności światowe używał na rozbrajanie społeczeństwa. Wszelkie jego zarządzenia odnoszące się do młodzieży narodowej były obrzydliwe, nie mniej Turnowie, Morawscy, Michałowscy otaczali go pochwalnym dworem. Teraz do ziemiaństwa stosuje ten sam lekkomyślny cynizm. Przeciwnicy Pani Róży zawołają chórem, że jej duch kompromisu wpłynął ujemnie na charakter jej synów przekreślając olbrzymi wysiłek energii i dobrej woli jaki zawsze odznaczał p. Różę.

Ale wracam do Krasnobrodu. Świeżawski i p. Lipski - jako sojusznicy rządu - sugerowali różne opinie dotyczące polityki zagranicznej. Siedząc w czwartek na ganku z cudnym widokiem, dowiedziałam się więc, że prawica francuska poszłaby na ugodę z Hitlerem, i że całe Niemcy po 7 marca znajdowały się przez parę dni w nastrojach żałośliwych i przygnębionych. Lipski jako echo swego brata dawał do zrozumienia, że reokupację Nadrenii Hitler przeprowadził na własną odpowiedzialność i ryzyko. Jenerałowie wiedząc, że wojsko jeszcze do wojny nie przygotowane błagali go o ostrożność. W przeciwnym obozie rząd francuski stchórzył, podczas gdy wojskowi radzili opór i byli pewni powodzenia - określono przede mną niekorzystnie opinię francuską i dezorganizację polityczną całego kraju - a gdy twierdziłam, że znajdujemy się już politycznie pod hegemonią Niemiec, powtórzono mi opinię ambasadora Lipskiego - że Niemcy nie grożą nam ani Gdańskowi - dlatego że całą uwagę mają skierowaną w stroną Austrii - jeśli zaś naruszą suwerenność Austrii, wejdą w konflikt przy Alpach z Włochami. Mniej więcej tę samą wersję głosił wobec Adama parę lat przedtem Dmowski. Ze względu na to słuchałam jej z mniejszym niż zwykle sceptycyzmem dnia 19 czerwca. Nie minął miesiąc i z szybkością zawrotną z jaką pędzą wypadki, Hitler pogodził się z Włochami na temat Austrii, zagarnął ją pokojowo w orbitę swojej hegemonii i nową próbę sił wykazał względem Gdańska - woli jego musimy się poddać pokornie nie mając nikogo dla naszej obrony. Liga Narodów leży w gruzach, Francja szamocze się czy dogorywa w szponach "de la boule infernale" a Anglię gubi wygodnictwo demokratyczne, za które zapłaci kiedyś drogo ze szkodą dla siebie, a bez pożytku dla cywilizacji.

 

*  *  *

Uczestnicy ślubu
--------------


Rodzina Fudakowskich
1. Kazimierz Fudakowski i
2. Maria Fudakowska z d. Kicińska - rodzice Panny Młodej
3. Jerzy Fudakowski - brat Panny Młodej
4. Krystyna Fudakowska - siostra
5. Maria Kunicka z d. Bielska - ciotka K.F.
6. Karolina Kicińska z d. Rakowska - matka M.F.
7. Bohdan Kiciński - jej syn
8. Bronisław Fudakowski - brat K.F.
9. Lech Fudakowski - syn Bronisława
10. Maria Fudakowska (Marysiunia) - kuzynka K.F.
11. Jadwiga Kowerska z d. Fudakowska - siostra K.F.
12. Jan Eustachy Kowerski - jej mąż
13. Teresa Rostworowska - siostra K.F.
14. Jerzy Rostworowski - syn T.R.
15. Stefan Rostworowski - syn T .R.
16. Stefan Świeżawski - kuzyn M.F.
17. Stanisław Kowerski - kuzyn K.F .
18. Maryna Kowerska - jego żona
19. Jędrek Kowerski - ich syn
20. Basia Kowerska - ich córka


Rodzina Żółtowskich
1. Ludwika (Lincia) Żółtowska - matka Pana Młodego
2. Andrzej Żółtowski - brat Pana Młodego
3. Wanda Żółtowska z d. Czetwertyńska - jego żona
4. Róża Żółtowska - ich córka
5. Betka Żółtowska - ich córka
Rodzeństwo P. Młodego:
6. Ludwik Ż.
7. Franciszek Ż:
8. Jan Ż.
9. Maria Ż.
10. Róża Ż.
11. Elżbieta Ż.
12. Antonina (Ina) Lipska z d. Żółtowska - siostra P. Młodego
13. Jan Lipski - jej mąż (brat ambasadora w Berlinie )

14. Władysław Żółtowski - kuzyn z Niechanowa
15. Stefan Czarnecki - kuzyn z Dobrzycy
16. Janina Czarnecka - kuzynka z Dobrzycy
17. Marian Czarnecki - kuzyn z Ruska (wuj Ryś)
18. Janina Żółtowska z d. Puttkamer ( autorka)
19. Adam Żółtowski, jej mąż - kuzyn z Niechanowa



Rozkład dnia ślubu 17-go czerwca.
----------------------------------------

g. 8-10 Ranne śniadanie w jadalnym pokoju.
g. 10-10.15 Goście schodzą się w salonie.
g. 10.15 -10.30 Błogosławieństwo.
g. 10.30 -11.15 Wyjazd do kościoła samochodami w porządku osobno wskazanym.
g. 11.15 Przyjazd Państwa Młodych do kościoła. Goście oczekują w kruchcie, gdzie ustawiają orszak w porządku osobno wskazanym. Uformowany orszak wyrusza do presbiterjum.

Rozmieszczenie w kościele:
Presbiterjum
ławka lewa: p. p. K. Kicińska, M. Kunicka, Hr-na T. Rostworowaka.
ławka prawa: Hr-na Andrzejowa Żółtowska., p. Janowa Kowerska
p. Janowa Lipska. Hr-na Adamowa Żółtowska
krzesła za klęcznikiem z lewej strony:
Hr-na Marcelowa Żółtowska, Hr. Andrzej Żółtowski
Za klęcznikami z prawej strony:
p .Maria Fudakowska, p. Kazimierz Fudakowski
przy lewej ławce drużbowie:
p. Jerzy Fudakowski, Hr. Jan Żółtowski
przy prawej ławce druchny:
Krystyna Fudakowska. Elżbieta Żółtowska

Pozostali członkowie orszaku zasiadają
w pierwszych rzędach krzeseł ustawionych dla gości poza presbiterjum.

- Msza święta.

g. 12  Wyjście z kościoła w orszaku, w takim porządku jak przy wejściu
g. 12.15 Wyjazd z kościoła
g. 13.00 Przywitanie młodej pary w domu

slub-przyw.jpg (7483 bytes) slub-prababcia-fud.jpg (7087 bytes)

g. 13.30 śniadanie
g. 20.30 kolacja


Miesiąc później, lipiec 1936 r.
Bunia Róża w czasie podróży poślubnej,
na statku Kara-Georgio na Morzu Śródziemnym...

slub-podroz.jpg (14085 bytes)

 

Sześć lat później w Krasnobrodzie, 1942 r.

slub-dzia-pra-42.jpg (11448 bytes)

Dziadziowie i  pradziadziowe Fudakowscy
razem z moją Mamą Izą
i c. Kunicką (z tyłu z lewej)

U dołu.
W tle dom z mansardowymi oknami.
Dziadek Benedykt jedną nogę poniżej 
kolana ma zastąpioną protezą.
Stracił ją  jako p-por. 17 pułku Ułanów Wielkopolkich
w Alejach Ujazdowskich w obronie Warszawy
we wrześniu 1939 r.
Dziadkowie wojnę przeżyli w Krasnobrodzie,
gdyż do rodzinnego Godurowa k. Gostynia
nie mogli wrócić z powodu Niemców.
Po wojnie uniemożliwiły im to władze komunistyczne -
dziadek dostał zakaz przebywania w pow. Gostyńskim...
Dziadziowie wychowali siódemkę dzieci,
mają dwadzieścia jeden wnuków. Oboje odeszli już do Pana.

slub-dziadziowie42.jpg (9285 bytes)


O AUTORCE
JANINA z Puttkamerów ŻÓŁTOWSKA urodziła się 9 lipca 1889 roku w Wilnie. Była córką Wawrzyńca (1859-1923), patrioty polskiego, ziemianina i polityka, i Zofii z Kieniewiczów. Otrzymała staranne wykształcenie domowe, dziedziczyła posiadłości: Rajcza, Bolcienniki i Korelicze. W 1910 wyszła za Adama Franciszka Żółtowskiego (1881-1958) prof. filozofii i polityka. W latach 1921-1933 prowadziła salon intelektualny w Poznaniu, grupujący ziemian, ludzi nauki i polityki. Pisała i publikowała pod pseudonimem Jan Rajecki powieści obyczajowe i krytykę literacką. W 1939 wraz z mężem opuściła Polskę i osiadła w Londynie. Pisała tam nadal, drukując swoje teksty głównie na łamach "Wiadomości" i "Sprawy - Common Cause". W 1959 (II wyd. 1998) wydała część swoich dzienników, obejmującą lata do 1910. Oceniono je jako "celnie zarysowaną kronikę rodzinną, obyczajową i polityczną" (Stefan Kieniewicz, 1992), a także: "żywo i szczerze, z wyostrzonym darem krytycznej obserwacji […] życia i ludzi…" (Krystyn Ostrowski, 1968). Zmarła 8 lutego 1968 w Londynie. Rękopisy dzienników przechowuje Biblioteka Narodowa, prowadzone są prace przygotowujące do wydania części przedstawiającej wydarzenia po roku 1910.


Do góry


Pieśń nad Pieśniami    Strona główna