Niespokojne jest serce moje... Wrocław, 10 marca 2017 r. Konferencja rekolekcyjna w Domu św. Edyty Stein Krzysztof Broszkowski OP |
Oblicze Jezusa z Całunu turyńskiego „Niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie” – św. Augustyn, Wyznania |
Tematem naszej konferencji rekolekcyjnej jest zdanie: „Niespokojne jest serce moje”. Jest ono modyfikacją znanego zdania wypowiedzianego przez Augustyna z Hippony. Praktycznie otwiera ono jego Wyznania. Augustyn pisał: Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie... Fecisti nos ad te, uczyniłeś nas dla Siebie... Zauważmy, że Augustyn pisał w liczbie mnogiej. Uczyniłeś nas... niespokojne jest serce nasze. Daleki był więc od indywidualizmu, który dziś wciąż jeszcze, mimo odnowy Soboru watykańskiego II, jest pokusą naszej drogi nawrócenia, naszego przeżywania Wielkiego Postu i rekolekcji. Nie mówi: serce moje, lecz serce nasze.... Młody biskup – miał wtedy 43 lata – pragnąc w swym dziele ukazać kim jest człowiek, jaki jest sens jego życia i jakie jest jego miejsce w świecie, zaczyna tu od historii zbawienia. Bo o nią tak naprawdę, o historię grzechu i wybawienia od jego skutków, chodzi w tym sławnym zdaniu. Przeczytajmy ten początkowy akapit Wyznań, w przekładzie Zygmunta Kubiaka. Rozpoczyna się od uwielbienia Boga psalmem: Jakże wielki jesteś, Panie. Jakże godzien, by Cię sławić. Wspaniała Twoja moc. Mądrości Twojej nikt nie zmierzy. I dalej kontynuuje: Pragnie Cię sławić człowiek, cząsteczka tego, co stworzyłeś. On dźwiga swą śmiertelną dolę, świadectwo grzechu, znak wyraźny, że pysznym się sprzeciwiasz, Boże. A jednak sławić Ciebie pragnie ta cząstka świata, któryś stworzył. Ty sprawiasz sam, że sławić Cię jest błogo. Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie1. Oto cała historia zbawienia: grzech pierworodny, którego skutkiem jest nasza śmiertelność, świadectwo popełnionego przez protoplastów rodzaju ludzkiego grzechu nieposłuszeństwa, pragnienia pójścia na swoje, życia niezależnie od Tego, który nas stworzył. Śmiertelność, która stała się udziałem natury ludzkiej po grzechu Adama i Ewy jest świadectwem, że Bóg pysznym się sprzeciwia. W tej sytuacji jednak nie pozostaliśmy bez Jego pomocy. To on sprawia, że sławić Boga jest błogo. Dlaczego błogo? Bo niespokojne jest serce... Bo obudził w sercu śmiertelnych pragnienie nieśmiertelności, obudził w sercu ludzi ziemskich pragnienie nieba... Biada wam bogatym, powiada Jezus w Ewangelii Łukasza, bo odebraliście już pociechę waszą. Biada wam, którzy teraz jesteście syci, albowiem głód cierpieć będziecie. Biada wam, którzy się teraz śmiejecie, albowiem smucić się i płakać będziecie. Biada wam, gdy wszyscy ludzie chwalić was będą (Łk 6,24-26). Natomiast błogosławienia są ubodzy, głodujący, płaczący – bo do nich należy królestwo niebieskie, bo zostaną nasyceni, bo będą się śmiać... Augustyn mówi: Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie. Nie po to – jak chcieli Adam i Ewa kuszeni przez węża – aby być na swoim... samowystarczalni, panujący nawet nad dobrem i złem... Fecisti nos ad te – Stworzyłeś nas jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie. A w księdze X – mówiącej o stanie ducha młodego biskupa, wtedy gdy pisał swoje Wyznania – czytamy o jego tęsknocie za pokojem Bożym: Późno Cię umiłowałem, Piękności tak dawna a tak nowa, późno Cię umiłowałem. W głębi duszy byłaś, a ja się błąkałem po bezdrożach i tam Ciebie szukałem, biegnąc bezładnie ku rzeczom pięknym, które stworzyłaś. Ze mną byłaś, a ja nie byłem z Tobą. One mnie więziły z dala od Ciebie – rzeczy, które by nie istniały, gdyby w Tobie nie były. Zawołałaś, rzuciłaś wezwanie, rozdarłaś głuchotę moją. Zabłysnęłaś, zajaśniałaś jak błyskawica, rozświetliłaś ślepotę moją. Rozlałaś woń, odetchnąłem nią – i oto dyszę pragnieniem Ciebie. Skosztowałem – i oto głodny jestem, i łaknę. Dotknęłaś mnie – i zapłonąłem tęsknotą za pokojem Twoim (X,27, przekład Zygmunta Kubiaka). Jesteśmy w Domu świętej, która przeszła podobną drogę do tej Augustynowej: od praktycznego ateizmu do odkrycia Obecności Boga i tego, że wcześniej zupełnie jej nie widziała. Augustyn powie: O Piękności... ze mną byłaś, a ja nie byłem z Tobą. Był czas, gdy Edyta, dzisiejsza współpatronka Europy, żyła zupełnie daleko, nie była z Bogiem... może nie w grzechach seksualnych i rozwiązłości jak młody Augustyn, ale nie z Nim. W swoich wspomnieniach zatytułowanych „Dzieje pewnej rodziny żydowskiej” – znajdujemy się w domu tej rodziny... – opowiada jak lubiła siadać tu pod tym oknem i czytać powieści, zwłaszcza Szekspira. Miała wtedy 15 lat i świeżo wróciła do domu po dziesięciomiesięcznym pobycie w Hamburgu u swej siostry Elzy i jej męża Maksa. Byli oni jak pisze Edyta, zdecydowanymi ateistami i w ich domu nie było śladu jakiejkolwiek religijności. Tutaj także – czyli w Hamburgu – całkiem świadomie i z własnej woli zaprzestałam się modlić. O przyszłości raczej nie myślałam, ale żywiłam nadal przekonanie, że czeka mnie coś wielkiego... A więc Edyta wróciła z Hamburga do Wrocławia. Pisze o tym we wspomnieniach: Powodem odwołania mnie z Hamburga była ciężka choroba naszego małego bratanka Haralda. Przyjechałam na początku marca w mroźny wieczór. Na dworcu oczekiwał mnie tylko brat Arno i wierny kuzyn Franc. Matka rzadko wychodziła po nas na stację. Tym razem z powodu brzydkiej pogody także siostry pozostały w domu... (czyli tu, gdzie teraz się znajdujemy, NB. wiele lat później na wrocławskim dworcu kolejowym Edyta będzie widziana po raz ostatni – w drodze na śmierć w Oświęcimiu...). Edyta kontynuuje: Kilka dni później zmarł chory bratanek i pozostałam właściwie bez żadnych określonych obowiązków. (...) miałam wiele czasu i wykorzystywałam go głównie na czytanie książek, przeważnie dzieł dramatycznych: Grillparzer, Habbel, Ibsen a nade wszystko Szekspir – to była moja codzienna strawa. W tym odmalowanym we wspaniałych kolorach świecie wielkich czynów i wielkich namiętności czułam się bardziej zadomowiona niż w szarym życiu codziennym. Kiedy jednak pewnego dnia przyniosłam do domu Schopenhauera „Die Welt als Wille und Vorstellung” (Świat jako wola i wyobrażenie), starsze rodzeństwo energicznie zaprotestowało, obawiając się o moją równowagę psychiczną. Musiałam więc oba tomy, nie czytając ich, odnieść z powrotem do biblioteki2. Edyta, podobnie jak Augustyn, parafrazując jego słowa: biegła bezładnie ku rzeczom pięknym, które stworzyła piękność Boga.... Ze mną byłaś, a ja nie byłem z Tobą. Po jakimś czasie zaczęła się przygotowywać do egzaminu do liceum. Miała nauczyciela matematyki, lekcje odbywały się w tej sali i nie były dla Edyty przyjemne: Pan dr Grossmann był wiekowym studentem i przekroczył już trzydziestkę. Studia rozpoczął późno, pracując przedtem w jakimś praktycznym zawodzie. Był on od razu bardzo ufny, ale nie budził we mnie zaufania. Później przez swoje nawyki tak mi działał na nerwy, że każda lekcja zmieniała mi się w torturę, gdyż miał zwyczaj biegać dookoła pokoju, przy czym potykał się o gwoździe w podłodze ( Dawne podłogi najwyraźniej nie dorównywały dzisiejszym standardom). Oprócz tego lubił dowcipkować w niezbyt przyjemny dla mnie sposób, np. tłumacząc mi jakieś twierdzenie Pitagorasa, narysowaną przez siebie figurę geometryczną przemieniał w człowieczka, żartując, że tak wyglądał stary Pitagoras – i usiłował często wszczynać rozmowy prywatne. Nie udawało mu się to oczywiście, gdyż kwitowałam go zawsze krótko, że na pogawędki nie mamy czasu, bo nie zdążamy przerobić koniecznego materiału lekcyjnego. Edyta była bardzo skoncentrowaną na nauce młodą osóbką. Rodzeństwo i kuzyni postrzegali ją nawet jako kogoś chłodnego. A ona miała w sobie dążenie do poznania prawdy. Była powściągliwa. Łacińskie słowo określające tę cnotę to continentia, ale z pewnością u Edyty nie była to jeszcze cnota, o którą chodzi w dążeniu naszego niespokojnego serca, które pragnie spocząć w Bogu. Augustyn wyjaśnia, że powściągliwość to cnota, która kieruje serce człowieka ku miłowaniu Boga: Przez powściągliwość zbieramy i skupiamy w jedno miejsce to wszystko w nas, co się w różne strony rozpraszało. Mniej Ciebie kocha ten, kto oprócz Ciebie kocha coś innego jeszcze, co nie ze względu na Ciebie miłuje. O Miłości, która zawsze płoniesz, a nigdy nie gaśniesz! Ty, Miłości, o Boże mój, zapal mnie! Nakazujesz powściągliwość. Udziel tego, co nakazujesz – i co chcesz, nakazuj. Z pewnością nakazujesz, abym się powstrzymywał (łac. contineam) od pożądliwości ciała, od pożądliwości oczu i od pychy żywota (por. 1 J 2,16). Nakazałeś mi porzucenie konkubinatu, a chociaż nie zabraniałeś małżeństwa, wskazałeś mi coś lepszego nawet od małżeństwa (por. 1 Kor 7, 38). Dzięki łasce, udzielonej przez Ciebie, wypełniłem Twoje polecenie, jeszcze zanim się stałem szafarzem Twego sakramentu (X,29-30; przekład Zygmunta Kubiaka). Edyta była daleka nie tylko od powściągliwości dla królestwa (por. Mt 19,12), ale w ogóle od chrześcijaństwa. Była skoncentrowana na swoim celach, które wydobywała ze swego serca. Były to cele doczesne, jednak Pan przygotowywał ją do tego, by zwróciła się ku wiecznemu pokojowi. Oprócz matematyki, miała także lekcje łaciny: Byłam natomiast bardzo zadowolona z lekcji, których udzielał mi dr Marek. Prawie nigdy nie poruszaliśmy spraw nie należących do łaciny, dlatego nieprzerwanie, spokojnie i pewnie opanowywałam coraz więcej materiału. Po kilku tygodniach nauczyciel powiedział mi, że jeśli będę nadal pracować w takim tempie, mogę już na Wielkanoc zacząć obersekundę (siódmą klasę). Jest przecież przyjemniej zaaklimatyzować się w szkole z rozpoczęciem roku szkolnego, aniżeli dochodzić dopiero później, w jego połowie. Oczywiście uradowałam się ogromnie. Oporów matematyka nie uwzględniałam. Został jeszcze bardziej wzięty w obroty i choć wzdychał, musiał zastosować się do wymogów nie znającej wytchnienia uczennicy. Moja matka przeprowadziła z tymi panami tylko wstępną rozmowę, wszystko inne załatwiałam już sama. Nazywali mnie „łaskawą panią” i okazywali wiele szacunku. Każdego miesiąca wręczałam im również honorarium, co mnie zawsze trochę krępowało, bo przyjmowanie pieniędzy wydawało mi czymś uwłaczającym. Usiłowałam to nieco umilić, wyszukując w tym celu szczerozłote monety, które uważałam za bardziej godne, niż srebrne, czy pieniądze w banknotach. Obaj panowie nie przeczuwali zapewne moich oporów, ponieważ byli nastawieni na takie źródło dochodów. Szczególnie pan Grossmann bywał pod koniec miesiąca w kłopotach materialnych i musiał nawet czasem prosić o zaliczkę. Nauka zaspokajała pragnienia serca Edyty, pisze bowiem dalej: To półrocze wytężonej pracy wspominam jako pierwszy do głębi szczęśliwy okres mego życia. Przyczyna leżała zapewne w tym, że pierwszy raz moje siły duchowe były całkowicie pochłonięte czymś, co im bardzo odpowiadało. Gdy siedziałam sama przy biurku w pokoju wyznaczonym mi do pracy nie miałam jeszcze wówczas własnego pokoju cały świat przestawał mnie obchodzić. Po każdym rozwiązanym zadaniu matematycznym gwizdałam kilka taktów, jako pieśń tryumfu. Nie brałam nigdy w rachubę studiowania matematyki, lecz dawała mi ona zadowolenie jako zdrowa, duchowa gimnastyka. Nie była jednak tym, do czego czułam się powołana. Inaczej zupełnie przedstawiała się rzecz z łaciną. Nauka języków nowożytnych nie sprawiała mi już tyle radości. Gramatyka łacińska ze swymi surowymi prawami zachwycała mnie. Było to tak, jakbym się uczyła mej mowy ojczystej. Nie przeczuwałam wówczas wcale, że jest to język Kościoła i że w nim właśnie będę się kiedyś modlić. Edyta mówi: był to do głębi szczęśliwy okres mego życia... pierwszy raz moje siły duchowe były całkowicie pochłonięte czymś, co im bardzo odpowiadało. Młoda dziewczyna była pochłonięta poznawaniem prawdy o stworzeniu, biegła za jego pięknem. Można by włożyć w jej usta Augustynowe: Ciebie szukałam, biegnąc bezładnie – może jednak nie bezładnie jak Augustyn, bo była sumienną uczennicą, podczas gdy Augustyna dosłownie przymuszano do nauki kijami – biegnąc... ku rzeczom pięknym, które stworzyłaś. Ze mną byłaś, a ja nie byłam z Tobą. Potrzeba było dłuższej drogi, aby przez filozofię, następnie teologię, studium Tomasza, posiadła wiedzę Krzyża, i poprzez nią weszła do pokoju wiecznego Królestwa Chrystusa... Niespokojne jest serce moje... Niespokojne jest serce nasze... Dzięki niech będą Bogu za to, że wyrywa nas ze spokoju, który tymczasowo zapewniają nam sprawy doczesne, że czyni nasze serce niespokojnym. Przyjrzyjmy się jak to było u Dawida, króla Izraela... – popatrzcie, kontynuujemy naszą wizytę w świecie żydowskim, ale trudno o tematy biblijne, o Słowo Boże, które by nie poruszało historii Żydów... W tym domu jest to chyba szczególnie na miejscu... Otóż król Dawid, na początku roku – jak mówi 2 Księga Samuela, – gdy królowie zwykli wychodzić na wojnę... (2 Sm 11,1), chciał zaznać trochę spokoju na tarasie swej luksusowej rezydencji... w Jerozolimie. I się zaczęło: piękne ciało kąpiącej się kobiety, żony jednego z jego dowódców, patrioty, który poszedł na wojnę. Zdrada. Dziecko. Potem próba zatuszowania, aż do politycznego zabójstwa. Dawid rozrzucił i rozproszył w różne strony, to co było w nim skupione w jednym, w miłości Boga, nade wszystko, całym sercem, całym umysłem, całą swą mocą. Mniej Ciebie kocha ten – powie Augustyn – kto oprócz Ciebie kocha coś innego jeszcze, co nie ze względu na Ciebie miłuje. Tak kochał Dawid. Na szczęście Bóg nie opuścił go i posłał proroka Natana: nie dość ci było Dawidzie, dziesiątków czy setek nałożnic... że jeszcze ukradłeś jedyną owieczkę temu, do kogo należała? Zresztą czy Dawidem nie jest każdy z nas? Nie chodzi oczywiście jedynie o relacje kobieco-męskie. Tyle do ciebie należy, ale ty patrzysz się na to, co należy do twojego bliźniego. Ty tego jeszcze nie masz! Jeśli tego nie będę miał, nie będę szczęśliwy! Dlaczego tak się dzieje w naszych sercach? Czy jesteśmy nienormalni? Czy może, jak się popularnie mówi, jesteśmy seksoholikami? Nie, nikt z nas nie ma fizycznego przymusu seksu, przyjemności, użycia. Nosimy jednak w sobie pragnienie życia, więcej – zranioną, rozbuchaną pożądliwość, pożądanie życia. A tymczasem doświadczamy... zaspokojenia jedynie na krótką chwilę albo wręcz niezaspokojenia. I doświadczamy śmierci. Tak, doświadczamy śmierci. Dlatego że – jak mówi Augustyn we fragmencie, od którego wyszliśmy – człowiek dźwiga swą śmiertelną dolę, świadectwo grzechu, znak wyraźny, że pysznym się sprzeciwiasz, Boże. Wraz z Adamem i Ewą, którzy chcieli być na swoim, zostaliśmy odcięci od źródła życia. W konsekwencji każde doświadczenie życia ma w sobie oścień śmierci... Im bardziej pragniemy żyć, być szczęśliwymi, mięć więcej zdrowia, pieniędzy, przyjaciół, szacunku i popularności czy sławy, tym bardziej doświadczamy, że gdzieś wewnątrz to nam nie wystarcza. Że nasze serce jest niespokojne. Dlatego Augustyn mówi w swych Wyznaniach: Piękności tak dawna i tak nowa... błąkałem się po bezdrożach i tam Ciebie szukałem, biegnąc bezładnie ku rzeczom pięknym, które stworzyłaś. Ze mną byłaś, a ja nie byłem z Tobą. One mnie więziły z dala od Ciebie – rzeczy, które by nie istniały, gdyby w Tobie nie były. Zawołałaś, rzuciłaś wezwanie, rozdarłaś głuchotę moją. Zabłysnęłaś, zajaśniałaś jak błyskawica, rozświetliłaś ślepotę moją. Rozlałaś woń, odetchnąłem nią – i oto dyszę pragnieniem Ciebie. Skosztowałem – i oto głodny jestem, i łaknę. Dotknęłaś mnie – i zapłonąłem tęsknotą za pokojem Twoim. Dawid po swym nawróceniu ułożył psalm 51: Zmiłuj się nade mną, Boże, w swojej łaskawości, w ogromie swego miłosierdzia wymaż moją nieprawość! Obmyj mnie zupełnie z mojej winy i oczyść mnie z grzechu mojego! Jest to pierwszy z siedmiu psalmów pokutnych. Kościół lubi siódemkę, bo oznacza pełnię, doskonałość: siedem słów Jezusa na krzyżu, siedem sakramentów, siedem darów Ducha Świętego – pełnia. Siedem psalmów pokutnych: 6 (Nie karć mnie Panie w swoim gniewie), 32 (Szczęśliwy ten, komu została odpuszczona nieprawość), 38 (Jeszcze raz: Nie karć mnie Panie w swoim gniewie), właśnie 51 (Zmiłuj się nade mną, Boże, w swojej łaskawości), 102 (Panie, słuchaj modlitwy mojej, a wołanie moje niech do Ciebie przyjdzie!), 130 (Z głębokości wołam do Ciebie Panie!), 143 (Usłysz Panie moją modlitwę, przyjm moje błaganie!). Czemu tyle błagania? Osobiście przez wiele lat zadawałem sobie to pytanie. Przecież mamy sakrament pojednania, wystarczy pójść do spowiedzi, szczerze żałować, otrzymać rozgrzeszenie... i sprawa załatwiona. Po co tyle razy powtarzać, Panie zmiłuj się, nie pamiętaj mi mego grzechu...? Niech odpowiedzą kobiety, które popełniły aborcję, wyspowiadały się, otrzymały zwolnienie z ekskomuniki i rozgrzeszenie, a w dalszym ciągu mają poczucie winny. Czy to choroba psychiczna? Nie, Boże przebaczenie nie dokonuje się – przynajmniej z naszej strony – w jednym momencie. Nie jest jak rozprawa sądowa, która kończy się uchyleniem wyroku... Nasza natura nie ma charakteru prawnego. Mamy emocje, mamy w sobie doświadczenie śmierci, którego sam werdykt nie usunie. Może usunąć łaska Ducha Świętego, która jednak działa przez modlitwę i czyny pokutne, przez nawrócenie, które jest drogą, jest procesem... Skąd przychodzi ta łaska? Od Chrystusa, który dla nas, dla Ciebie i dla mnie, wszedł w sytuację grzechu, sam zaczął dźwigać naszą śmiertelność, sprzeciw Boga wobec pysznych... I przełamał ją swoją śmiercią. Śmiercią pokonał śmierć. A zmartwychwstając przywrócił nam życie, Prawdziwe życie. Już nie to życie, które niesie w sobie niespełnienie, jest podatne na zniszczenie, brak... Życie wieczne, w wiecznej szczęśliwości i rozkoszy. Św. Paweł powie w liście do Kolosan: I was, umarłych na skutek występków i nieobrzezania waszego [grzesznego] ciała, razem z Nim przywrócił do życia. Darował nam wszystkie występki, skreślił zapis dłużny obciążający nas nakazami. To właśnie, co było naszym przeciwnikiem, usunął z drogi, przygwoździwszy do krzyża (Kol 2,13-14). A w liście do Efezjan: I wy byliście umarłymi na skutek waszych występków i grzechów, w których żyliście niegdyś według doczesnego sposobu tego świata, według sposobu Władcy mocarstwa powietrza, to jest ducha, który działa teraz w synach buntu. Pośród nich także my wszyscy niegdyś postępowaliśmy według żądz naszego ciała, spełniając zachcianki ciała i myśli zdrożnych. I byliśmy potomstwem z natury zasługującym na gniew, jak i wszyscy inni. A Bóg, będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował, i to nas, umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia – łaską [bowiem] jesteście zbawieni – razem też wskrzesił i razem posadził na wyżynach niebieskich – w Chrystusie Jezusie (Ef 2,1-6). |
Konferencja w sali Edyty Stein w jej rodzinnym domu przy ul. Nowowiejskiej 38 we Wrocławiu www.edytastein.org.pl |
Popatrzmy się na oblicze Jezusa z Całunu Turyńskiego. Czasem już się przyzwyczailiśmy puszczać te teksty z Listów Pawłowych mimo uszu. Popatrzcie, to zapis „fizyczny” przezwyciężenia cierpienia i śmierci... Jezus z ranami po koronie cierniowej, skatowany – powstaje w ciele realnym, które już nie doznaje bólu i ograniczeń. Mocą Ducha Świętego, który jak powie św. Paweł w 8 rozdz. Listu do Rzymian wskrzesił Jezusa z martwych: Wy jednak nie żyjecie według ciała, lecz według Ducha, jeśli tylko Duch Boży w was mieszka. Jeżeli zaś ktoś nie ma Ducha Chrystusowego, ten do Niego nie należy. Skoro zaś Chrystus w was mieszka, ciało wprawdzie podlega śmierci ze względu na [skutki] grzechu, duch jednak ma życie na skutek usprawiedliwienia. A jeżeli mieszka w was Duch Tego, który Jezusa wskrzesił z martwych, to Ten, co wskrzesił Chrystusa Jezusa z martwych, przywróci do życia wasze śmiertelne ciała mocą mieszkającego w was swego Ducha. Jesteśmy więc, bracia, dłużnikami, ale nie ciała, byśmy żyć mieli według ciała (Rz 8,9-12). Paweł mówi, że jesteśmy dłużnikami nie ciała, lecz Ducha, bo on już w nas mieszka. Ten Duch jest nam udzielany. W zadatku jest udzielany naszemu ciału. Nie tylko w przyszłym życiu – jest udzielany już teraz, jeśli o niego prosimy Ojca. On chce dać to, co dobre swoim dzieciom. Ciało jest miejscem działania Ducha Świętego. Właśnie dlatego Kościół wyraża szacunek do ciał zmarłych urządzając im chrześcijański pogrzeb i zdecydowanie odradzając wiernym coraz bardziej modną współcześnie formę kremacji3. Bo jakim znakiem wiary w to, że ciało jest miejscem przebywania Ducha Świętego jest kremacja? Słyszałem o pewnym Angliku w Blackburn, który lubił chodzić do polskiego klubu, siedziby misji i parafii polskiej w tym mieście. Tak polubił to miejsce, że przed śmiercią poprosił, by jego skremowane szczątki rozrzucić na trawniku przed tym klubem... Kremacja nijak się ma do nadziei chrześcijańskiej oczekującej, że działanie Ducha wskrzesi ciało mojej bliskiej osoby do życia. Nie mogę się oprzeć pragnieniu przywołania przykładu działania tego ducha w miłości małżeńskiej. Od lat jestem pod wrażeniem pięknego wspomnienia o życiu i wzrastaniu w miłości dwojga małżonków – tym razem już nie Żydów, lecz Włochów. Bł. Maria Beltrame Quatrocchi napisała po śmierci swego męża, bł. Luigiego, krótkie wspomnienie o tym, jak wzrastała ich miłość małżeńska: Nasza historia zaczęła się, gdy mieliśmy dwadzieścia i dwadzieścia cztery lata. Powoli, powoli w nasze życie opromienione światłem ludzkiej miłości zaczęło przenikać światło nadprzyrodzone. Narodziny dzieci, nasze całkowite poświęcenie się im, a także kierownik duchowy, który wzbudził w nas pragnienie coraz lepszego poznania Jezusa, wszystko to uświadomiło nam potrzebę formacji wewnętrznej. (...) Tak minęło pierwsze dwadzieścia lat naszego związku, który już wtedy wydawał się jedyny i niepowtarzalny. Nieobecność trojga starszych dzieci, z ich młodzieńczym rozgardiaszem oraz rozlicznymi potrzebami, doprowadziła do tak ścisłej jedności obojga rodziców, że niemal zlali się w jedno. Wszystko przeżywali razem, razem wypoczywali, chodzili na Mszę świętą i przyjmowali Komunię. Łączyła ich lektura duchowa i dyskusja nad przeczytanymi tekstami, łączyła ich wspólna pasja poznania w świetle Prawdy. Bóg hojnie wynagrodził ich ofiarę i wypełnił pustkę, jaką zostawiły po sobie dzieci. Obdarzył ich ogromną wzajemną czułością, każde z nich natchnął wielką troską, chęcią pomagania sobie i pocieszania się nawzajem. Zwykłe codzienne życie złożone z drobnych spraw, tysięcy myśli, spostrzeżeń, refleksji. Życie, które nieustannie się wzbogacało i rozwijało w głąb, wszerz i wzwyż. Życie złożone z tysięcy różnorakich zajęć, wspólnych dążeń i pragnień oraz niezliczonych małych radości, którymi się naprawdę rozkoszowaliśmy. Życie totalnej jedności, ut unum sint (aby byli jedno). (...) Nie ma tu miejsca i czasu, by przytoczyć całe wspomnienie. Tylko, podsumowanie, pod koniec życia: Wszystkie te walki, wszystkie klęski i zwycięstwa, radości i smutki sprawiały, że coraz jaśniejsze światło miłości oświetlało nasze wspólne życie. Wszystko przeżywane razem, w nieustannej wymianie czynów i uczuć, wspólnych dążeń i celów, ze wzajemnym szacunkiem i z ogromną miłością. Każda rozmowa, wymiana myśli, każda chwila bycia blisko siebie napełniały radością i zawsze miały posmak nowości. Szczerze wyznaję przed Bogiem, że w ciągu prawie pół wieku wspólnego życia nie było ani jednej chwili znudzenia, przesytu, znużenia. Wspomnienie tych błogich i czystych radości, które minęły, powiększa bolesne uczucie pustki, dotkliwego braku radości, marzeń i pragnień. Braku tego wszystkiego, co składało się na moje ziemskie życie. (...) Po wielu latach, nawet w starości, przekonywaliśmy się nawzajem, że będziemy tak żyć jeszcze bardzo długo. Byliśmy przekonani, że jedność nie może pęknąć, bo inaczej rozpadnie się cały nasz świat. My sami rozpadniemy się jak skalny głaz, który nie może samodzielnie ustać, gdy wykruszy się z niego kawałek, gdy się go podzieli. (...) Wybacz mi Panie, że czasem zapominam o łaskach, jakimi mnie obdarzyłeś, dając mi piękne i radosne życie, które było schodami prowadzącymi do Ciebie. (...) Wybacz mi, Panie, wybacz mi łzy płynące z rozżalonego serca. Vita mutatur, non tollitur (Życie zmienia się, ale się nie kończy). Wierzę, że Gino żyje, że raduje się doskonałym, nieśmiertelnym życiem. (...) Powiedziano mi tuż po jego śmierci: "Będziesz nadal czuła jego bliskość, tak jak przedtem, a nawet jeszcze bardziej będzie twoją podporą i przewodnikiem". W pierwszych dniach nie czułam nic poza unicestwieniem przez ból, nawet nie mogłam płakać. Potem stopniowo, coraz wyraźniej zaczęłam odczuwać jego obecność przy sobie, czułam, że mi stale towarzyszy przede wszystkim w modlitwie, w czasie Komunii świętej, przed ołtarzem. Objawia mi się w Bogu, w tym Bogu, do spotkania, z którym czuł się gotowy, przeczuwając może rychłą śmierć. Kiedyś odłamki skalne znowu połączą się w jeden głaz, kiedyś spotkamy się w wieczności. Złączymy się na zawsze4. Papież Franciszek w swej pięknej adhortacji o miłości małżeńskiej i rodzinnej Amoris laetitia napisał, że radość, rozkosz miłości przeżywana w rodzinach jest także radością Kościoła... (n.1). Kościół, my wszyscy, także celibatariusze cieszymy się, gdy małżonkowie doświadczają takiej miłości, która jest źródłem rozkoszy i radości. Ważne, że źródłem tej miłości nie jest to co powierzchowne, nie są też emocje same w sobie, nawet najgłębsze. Jest nim intensywna miłość duchowa rozlewana w sercach przez Ducha Świętego (por. Rz 5,5). Papież zwrócił uwagę na to, co dziś chyba wszyscy widzimy: w społeczeństwie konsumpcyjnym... przygasa radość, bo wszystko jest po to, by nabyć, posiąść lub zużyć, także ludzie (Amoris laetitia 127). Kiedy małżonkowie chrześcijańscy odkrywają w swej relacji źródło miłości, która się nie kończy, która jest doskonałym szacunkiem i darem dla drugiej osoby powoduje to niezwykłą radość całego Kościoła! O Panie, Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie. PRZYPISY 1) Święty Augustyn, Wyznania, przeł. Zygmunt Kubiak, Warszawa 1978, s. 5. 2) Edyta Stein, Dzieje pewnej żydowskiej rodziny. Pisma tom 1, Kraków 1982, s. 132-139. 3) Por. Instrukcja „De cadaverum crematione” wydana 8 maja 1963 r. przez Kongregację Św. Oficjum, poprzedniczkę Kongregacji Nauki Wiary: Musi być dołożona wszelka troska, by wiernie zachował się zwyczaj grzebania zwłok wiernych; dlatego ordynariusze za pomocą odpowiednich wskazówek i napomnień będą się troszczyli o to, aby lud chrześcijański unikał kremacji zwłok i nie wycofał się, z wyjątkiem przypadków prawdziwej potrzeby, z praktyki grzebania, którą Kościół zachował i ozdobił uroczystymi obrzędami. „Acta Apostolicae Sedis” 56 (1964), s. 823. 4) Maria Beltrame-Quatrocchi, Radiografia małżeństwa, w: Ludmiła Grygiel, Świętość dwojga – pierwsza błogosławiona para małżeńska, Warszawa 2002, s. 142-162. |
Świadectwo bł. Marii Beltrame Quatrocchi Świadectwo osoby zmagającej się z syndromem poaborcyjnym Klasycy |