POCZĄTEK I PROGRES WOJNY MOSKIEWSKIEJ

kamieniec.jpg (11651 bytes)

ZA PANOWANIA
KRÓLA JEGOMOŚCI ZYGMUNTA III
ZA REGIMENTU JMCI PANA STANISŁAWA
ŻÓŁKIEWSKIEGO WOJEWODY KIJOWSKIEGO
HETMANA POLNEGO KORONNEGO

(Fragment)


O autorze

 

Tegoż dnia, którego list do Żółkwie przyniesiono, przyszło panu hetmanowi [Janowi Karolowi Chodkiewiczowi (1560-1621)] w drogę wyjechać, gdyż czas był bardzo ciasny. W sobotę świąteczną w Bełżycach [koło Lublina] zajechał drogę królowi jegomościowi [Zygmuntowi III Wazie], który tegoż dnia wjechał do Lublina. Nazajutrz w niedzielę świąteczną [Zielone Święta, 7 czerwca 1610 r.] po obiedzie na audiencji prywatnej i o tym, co w liście był do króla jegomości napisał, i o inszych wielu rzeczach potrzebnych przełożył królowi jegomości, ukazując, jako to sprawa wielka jest, że też gotowości i dostatku wielkiego potrzebuje. Ukazował osobliwie i to, że się daleko weszło w czas roku, droga daleka, żołnierz nie gotowy, pieniędzy nie brał, nie może się żadną miarą aż pod kopy [żniwa] ruszyć; nim granicy moskiewskiej dojdzie, jesień, zimna, które tam prędko nadścigną, facultatem rei gerendae [sposobność działania] odejmą. Przywodził przykład pradziada króla jegomości Kazimierza [Jagiellończyka], który mając bardzo wielkie wojska społem z synem swym Władysławem królem czeskim, u Wrocławia sromotnie skończył przeciwko Matiaszowi [Maciejowi Korwinowi - król Węgier, przeciwnik króla Kazimierza w tej wojnie] nie przez co inszego, jedno że późno na wojnę byli wyszli. Wspomniał to pan hetman, że widział w królu jegomości, że gdyby res integra [rzecz nie zaczęta] [była], dałby się był od tego odwieść, ale iż w daleką się osławę zaszło, wszystkiemu prawie światu ogłosiło, rezolwował się popierać i kończyć te zawody. Po pieniądze dla żołnierza kazał za sobą w drogę posłać, jakoż w Parczowie odebrał Brodecki na półtrzecia tysiąca usarzów i Kozaków i tych nie przywiózł do Lwowa, aż dosyć nierychło z kwarcianymi razem.

Pod tym czasem w ziemi moskiewskiej wariacja [zamęt] i odmiana wielka w rzeczach się działa: bo szalbierz [Dymitr samozwaniec, popierany przez króla polskiego] impotenter [samowładnie] chciał panować, ciężary nie znośne kłaść, egzakcje [rekwizycje] wielkie wyciągać. Nasi zaś, którzy przy nim byli, rozpustnie żyli, zabijając, mordując, gwałcąc, nie tylko czemu inszemu, ale i cerkwiom nie przepuszczali. Zaczym, nie mogąc tych zbytków wytrwać, ci, którzy już byli do szalbierza przystali, jęli się od niego do Szujskiego przerzucać. Dodało im tym więcej serca kniazia Michała Wasilewicza Szujskiego Skopina fortunne powodzenie przeciwko naszym, pierwej niedaleko Nowogrodka przeciwko Kiernożyckiemu [dowódcy oddziału kozackiego w armii Dymitra Samozwańca], potem i pod Twerem przeciwko panu Zborowskiemu i inszym, którzy z nim byli.

Ten Szujski Skopin w leciech młodych, bo nie miał lat, jeno dwadzieścia i dwie. Ale jako o nim ludzie, co go znali, powiedają, wielkie miał dotes animi et corporis [zalety duchowe i cielesne], rozsądek wielki nie wedle lat, na męskim umyśle nic nie schodziło, urody bardzo grzecznej. Będąc ten Skopin wojewodą na Wielkim Nowogrodzie, wiedząc, że z moskiewskich ludzi słabe i niepewne praesidium [obrona, załoga], udał się do praktyki z Karolusem, książęciem sudermańskim [królem Szwecji]. Karolus za pieniądze z Moskwy posłane wyprawił do niego Jakuba Pontusa i Krysztofa Szumma z sześcią tysięcy Niemców, Francuzów, Anglików, Szkotów i Szwedów. Tymi ludźmi, mając przy nich też wojsko moskiewskie, jął Skopin wypierać naszych; już to, jako się wspominało Kiernożyckiego, pana Zborowskiego. I acz mieli te siły nasi, że mogli temu wojsku dobrze odpór dać, ale dla emulacjej [rywalizacji] i niesforności, która była między kniaziem Romanem Różyńskim, hetmanem tego wojska, które stało pod stolicą, a między panem Janem Sapiehą [naczelnym dowodzącym wojsk polskich w kampanii moskiewskiej], który z częścią wojska stał pod monastyrem Troickim, nie mogli ładu między sobą znaleźć. I tak ich niezgodą rosły rzeczy i sława Skopinowa, że co moskiewska stolica była w wielkim ścisku i głodzie, z następowaniem [Skopinowym wojsko naszych, które było przy szalbierzu - odelgło], żywności poczęto z Rezany [=Riazań] dodawać. Przed nastąpieniem Skopinowym była beczka żyta [jako cztery korce krakowskie] po kilka dwudziestu złotych; nawieziono tak wiele, że po trzy złote ją przedawano.

(...)

 Patrzało się na to, że zabawiwszy się pod Smoleńskiem zajdzie się i w czas długi i w koszt zatym wielki, którego na początku już nam zaraz nie bardzo stawało. Z odejścia od zamku, kiedy go osadziwszy [oblężywszy] odejdziem, sromoty nie będzie żadnej. Dawał i przykład, jakośmy byli uczynili z Soczawą [w Mołdawii, na południe od Kamieńca Podolskiego], pod którą przyszedłszy, gdyśmy się osądzili, że dział do tłuczenia muru nie mamy, widząc jaka była potęga w zamku, osadziliśmy [oblęzyliśmy] ludźmi, fort także postawiwszy, że i wychodzić z zamku nasi im nie dali, i drogę posłańcom, kupcom i inszym przybyłym mieliśmy za sobą wolną. Taż racja i tu by nam służyła, bo we trzech fortach zostawiwszy kilkanaście set człeka, wychylić się ze Smoleńska nikomu nie dadzą. Bo w Smoleńsku ludzi do bronienia murów było dosyć, ale do pola nie mieli nic takich ludzi, których by wypuszczać mogli. Zaczym droga przechodzącym za wojskiem będzie przezpieczna.

Zrazu podobało się to było królowi jegomości. Jakoż częstokroć wspominał, żałując, że tak nie uczynił. Czyniono mu otuchę, że strzelbą albo podkopy miał wziąć Smoleńsk. Ale ta nadzieja, jako się wyżej wspomniało, wniwecz poszła.

Kiedyśmy już w czas się zawiedli, działa co najcelniejsze, kilkakroć jeno z nich strzeliwszy, popadały się, piechota w szańcach jedna pochorzała, insza się porozbiegała, niektórych też pobito, poraniono. Przypominał po niemało razów pan hetman królowi jegomości, chceli tego zamku dostać, że nam potężnej strzelby i piechoty, której bardzo o male, więcej potrzeba. [Perswadował], żeby posłał po rzemieślnika, iżby te działa popsowane przelać. Ale z strony przyczynienia piechoty wymawiał się król jegomość niedostatkiem, że nie tylko nowej za co przyjąć, ale i tej trosze czym płacić nie ma. O działa rozmaite także namysły były i już był kazał do Rygi po dobrego majstra pisać, ale na nieszczęście zabito go tamże w Rydze. I tak to stanęło, że nic z tego przelania dział. Iż jednak było kilka sztuk w Rydze dział gotowych, kazał ich przyprowadzić król jegomość, jakoż przyprowadzono je wodą, Dźwiną rzeką, a potem Kasplą ku górze za sześć mil tylko wysadzono je na ląd od Smoleńska.

Pod Moskwą zaś, jakom wyżej wspomniał, Skopin bardzo fałdów naszym przysiadł, żywności im, budując grodki, bronił, a zwłaszcza tym, którzy z panem Sapiehą pod Trojcą stali. Kusili się oń kilkakroć pod Kołaczynem monastyrem i u Aleksandrowej Słobody, ale za grodkami dawał im dobry odpór, bitwy nie zwodził z nimi, jeno ich tak tymi grodkami ściskał. Grodki te były na kształt fortów albo kasztelów jakichsiś. Szum tego fortelu Moskwy nauczył, bo iż w polu byli im nasi srodzy, za tymi municjami [umocnieniami], z którymi nasi nie wiedzieli, co czynić, byli loco tuti [w bezpiecznym miejscu], a wycieczki czyniąc z tych grodków na picowniki [po zaopatrzenie], nie dali się nigdzie naszym wychylić.

Jakie było poselstwo pod Moskwę króla jegomości, więc i jakie poselstwa od tamtej braciej naszej do króla jegomości, łacno z kopii tego dostać. Chcieli zgoła od króla jegomości rzeczy niepodobnych. I nasze poselstwo więcej złego niźli dobrego nam tam porobiło, bo szalbierz przestraszony uciekł, zaczym mieszanin moc. Szalbierz z Kaługi obietnicami jako zawżdy, tak i wtenczas był bardzo hojny. A w tej mieszaninie zamki jęły się od niego zmieniać, Szczepuszów, Borowsk przedały się do Szujskiego, potym i Możajsk. Pan Sapieha, też nie mogąc strzymać dłużej, ustąpił z obozu od Trojce do Dymitrowa, a potym, gdy Skopin przecie nań nie nacierał, ustąpił i z Dymitrowa. Nasi też w obozie pod Moskwą, nie kontentując się responsem króla jegomości, że im onych rzeczy niepodobnych nie pozwolono, zapaliwszy obóz, poszli precz do Osipowa i Wołoka.

                                                             


linia-dna.gif (1692 bytes)

 

O autorze

Stanisław Żółkiewski całym swoim życiem i czynami utożsamiał się z epoką nowożytną, nie ze średniowiecznymi ideałami rycerskimi, które w jego czasach postrzegano raczej poprzez poetykę romansu: w roku 1618 w Krakowie ukazał się w przekładzie Piotra Kochanowskiego ówczesny bestseller, Goffred abo Jeruzalem wyzwolona Torquata Tassa. Żółkiewskiego przywiązanie do systemu etycznego, absolutna lojalność wobec króla, poświęcenie się dla służby państwowej i wreszcie ufność, pokładana w humanitaryzmie, tolerancji i w wiarygodności człowieka (co niektórzy poczytywali mu za słabość) - wszystkie te cechy wolno raczej uważać za rezultat edukacji humanistyczno-renesansowej. Wiadomo, że Żółkiewski lubił się powoływać w argumentacji na przykłady cnót starożytnych, zaczerpnięte z dzieł historyków rzymskich, których przytaczał w obszernych cytatach z pamięci. Wierzył zatem, co jest typowe dla humanizmu renesansowego, w stałą, ponadczasową i ponadlokalną wartość zespołu pojęć określających człowieczeństwo i przekazywanych od starożytności poprzez kolejne epoki za pośrednictwem 'bonae litterae', czyli jakby pierwowzoru pojęcia dzisiejszej 'literatury pięknej'.

Przebieg wojny moskiewskiej (czyli ów tytułowy 'progres') stawał się jednak coraz bardziej odległy od planów i założeń, jakie przyjął na samym początku Żółkiewski. Nie sprzyjał ich urzeczywistnieniu sam monarcha, zainteresowany raczej osobistym sprawowaniem władzy carskiej aniżeli osadzeniem na tronie (to prawda, że wcale niepewnym!) swego piętnastoletniego syna Władysława. Także i przepaść dzieląca obydwa narody, lub ściślej - wszystkie narody w tej wojnie uczestniczące, była wtedy zbyt głęboka, ażeby w działaniach podejmowanych przez Żółkiewskiego można było dzisiaj dostrzegać bezkrytycznie (anachronicznie) 'misję cywilizacyjną'. Przeciwnie, wojska polskie, które na mocy umowy stanęły załogą w Moskwie, ludność tamtejsza traktowała z coraz większą wrogością. Krótko po wyjeździe stamtąd Żółkiewskiego doszło do wybuchu skierowanego przeciwko Polakom powstania. By osłonić swój odwrót z miasta do twierdzy kremlowskiej, Polacy podpalili zabudowania. Spłonęła część drewnianej Moskwy, w popiele i w gruzach legły liczne cerkwie. Ten obraz został na zawsze utrwalony w pamięci narodu, z którym Żółkiewski chciał współtworzyć środkowoeuropejskie przedmurze chrześcijaństwa.

Po wycofaniu się w roku 1611 z uczestnictwa w kampanii moskiewskiej (przypomnijmy, że zakończył ją dopiero w roku 1618 rozejm w Dywilinie), Żółkiewski udał się na Ruś z królewskim rozkazem zabezpieczenia granicy od strony Mołdawii. Zajął się wtedy porządkowaniem spraw domowych. W założonej przez siebie w roku 1597 Żółkwi wybudował był już wcześniej kolegiatę; teraz założył przy niej szkołę, a także szpital. Świetna rezydencja magnacka przydawała odtąd blasku rodowi opromienionemu chwałą zwycięzcy spod Kłuszyna i szanowanego dla licznych cnót swoich obywatela.

Ostatnie dziesięciolecie w życiu Żółkiewskiego wypełniła dalsza niestrudzona służba państwowa, nagrodzona w roku 1618 urzędem i godnością hetmana wielkiego koronnego i równocześnie, co nawet dla samego zainteresowanego było pewnym zaskoczeniem, kanclerza wielkiego koronnego. U schyłku życia został więc Żółkiewski, jak niegdyś wielki jego kuzyn Jan Zamoyski, pierwszym dostojnikiem w Rzeczypospolitej. Naraziło go to oczywiście na zawiść innych rodów, a także na wzmożoną krytykę jego poczynań, którym coraz częściej zarzucano bierność i nadmierny konserwatyzm.

 

Fragment wstępu Andrzeja Borowskiego            

Źródło: Stanisław Żółkiewski, 'Początek i progres wojny moskiewskiej', wstęp i opracowanie Andrzej Borowski, Kraków, wyd. TAiWPN Universitas, box@universitas.dnd.com.pl