Piękno, wiara i ślub

Rozmowa z projektantką mody Justiną McCaffrey

Joanna i ... Lisieccy
Fot. Tomasz Żurowski

 

Mówi się, że jesteś tym, co jesz. Według katolickiej projektantki mody ślubnej, jesteś tym, w co się ubierasz.

Justina McCaffrey, projektantka haute couture, jest w dziedzinie mody damskiej rzeczniczką tradycyjnej katolickiej intuicji o geniuszu kobiety. Podkreśla, że suknia, którą kobieta wkłada na siebie - zwłaszcza w dniu ślubu - może wyrażać jej godność, albo tę godność ukazywać w krzywym zwierciadle.

W wywiadzie dla agencji Zenit, McCaffrey mówi o tym, co uważa za niewłaściwe w modzie ślubnej oraz o rozumieniu roli wiary i godności kobiety w celebrowaniu małżeństwa.




Pyt. Jakie wartości uważa Pani za kluczowe dla swojej firmy Justina McCaffrey Haute Couture? Czy upływ czasu i doświadczenie dokonały tu jakichś zmian?

McCaffrey: W początkach naszej pracy dostrzegałam oczywiście znaczenie, jakie ma piękno. Staraliśmy się też wspierać prawdziwą dozgonną miłość, rozumiejąc, że moje małe przedsiębiorstwo przygotowuje kobietę do wejścia w rzeczywistość sakramentu.

Jednak poza tym zazwyczaj najważniejsze było: „prędzej, prędzej, trzeba zrobić to szybko”. Byliśmy tak nękani terminami ślubów i opóźnieniami w dostawach materiałów, że nie mieliśmy po prostu czasu na zastanawianie się nad innymi wartościami.

Obecnie, gdy firma dojrzała, inne wartości stają w centrum uwagi.

Kilka miesięcy temu nasza rosnąca firma musiała stawić czoła kilku problemom. Potrzebowaliśmy nowej większej siedziby. Byliśmy też niezadowoleni z personelu administracyjnego, a konkretnie z młodych, którzy pragnęli pracować dla nas. Mając bardzo małe doświadczenie przejawiali jednocześnie silną postawę roszczeniową; z kolei nasze ówczesne szwaczki były coraz starsze.

Odpowiedź znaleźliśmy w pomyśle uruchomienia zakładu, który będzie swoistym świętowaniem tego, czym jest kobiecość.

Ta inicjatywa objęłaby dziewczyny w wieku 14 – 25 lat, które są w ciąży, doświadczyły gwałtu, albo były skrzywdzone w inny sposób. Dziewczęta żyłyby w prostych ramach, na wzór życia zakonnego, włączając ubóstwo, czystość i posłuszeństwo, aby mogły wyrwać się z manipulacji pop-kultury.

Uczestniczyłyby w lżejszych pracach krawieckich i pomagałyby starszym szwaczkom.

To obecnie moje ogromne marzenie i w tej chwili szukamy opuszczonego klasztoru w Quebec, który stałby się siedzibą takiej fabryki.

Pyt. Rzut oka na Pani stronę internetową - z takimi nazwami kolekcji, jak: Stabat Mater, Olśniewająca, Przemieniona... itp. - daje pewne pojęcie o Pani wierze katolickiej. Jak wiara wpłynęła na Pani pracę?

McCaffrey: Wiara pozwoliła mi nie dać się złapać blichtrowi (glamour) mody.

Moim celem nie jest ubranie każdej Paris Hilton, ani umieszczenie swego nazwiska na wszystkim, co jest w zasięgu wzroku. Moim celem jest podkreślenie godności kobiet.

Otwarcie podkreślam różnicę pomiędzy sobą, a innymi projektantami mody; uważam, że ludzie potrzebują nieustannej edukacji na temat godności bycia kobietą i, jak ona wyraża się w sukniach, które nosimy.

Pyt. Jakiego typu kobiety przyciągają Pani stroje?

McCaffrey: Tradycyjnie projektuję dla kobiet zakochanych, uosabiających miłość, która nie liczy pieniędzy.

Skłaniam się ku bardziej romantycznemu stylowi upinania tkaniny i wyboru koronki. W rezultacie moje wzory są odbierane jako coś pięknego, co uwzniośla, zachwyca i odwołuje się do czegoś, co jest zapomniane – do piękna kobiecości.

Ludzie są zaskoczeni tym, że podoba im się piękno bez seksualizmu. To piękno przenosi ich w inny świat. Reszta świata potrzebuje nawiązania do seksu, żeby cokolwiek sprzedać. W moich strojach nie ma reklamowych sztuczek, to są po prostu piękne suknie.

Myślę, że próżność mody pojawia się wówczas, gdy panna młoda daje się omamić ideałami komercji.

Dla panny młodej jest bardzo ważne, by pięknie wyglądać, ale moja idea piękna idzie w kierunku naturalności, a nie typowej ślubnej estetyki: ostrego makijażu, sztucznych paznokci i mnóstwa biżuterii.

Wszystko to nie wydaje mi się potrzebne – przeciwnie, w rzeczywistości odwraca uwagę od prawdziwego piękna kobiety.

Pyt. Gdyby mogła Pani zmienić jedną rzecz w szeroko pojętej modzie ślubnej, co by Pani wybrała?

McCaffrey: Zmieniłabym ultra-konsumpcjonizm, który zazwyczaj jest związany ze ślubnym biznesem. Kierowcy limuzyn i DJ-je z przyklejonymi uśmiechami, wszelkie tandetne akcesoria uważane za niezbędne. Wszystko to powoduje, że młodzi ludzie wstydzą się brać ślub.

Łatwo jest odwrócić uwagę ludzi od tego, czym ślub jest w istocie – że mężczyzna i kobieta oddają się sobie nawzajem całkowicie. Dla kobiety wydarzenie to jest początkiem nowego przeżywania jej kobiecości.

Ciało kobiety jest stworzone, by być w relacji do innych osób; najwyraźniej widać to w jej możliwości posiadania dzieci, ale także w mniejszych szczegółach, na przykład w ukształtowaniu rąk.

Gdy spojrzysz na wyprostowaną rękę mężczyzny, gdy uniesie się ją ku górze, jest ona prosta. Tymczasem ręka kobiety jest lekko zakrzywiona w łokciu. To zagięcie ułatwia jej przytulanie innych, a zwłaszcza męża i dzieci. Ślub jest początkiem rozkwitu pełni kobiecych darów.

Pyt. Co zazwyczaj radzi Pani młodym parom zamierzającym zawrzeć małżeństwo?

McCaffrey: Lubię piękne śluby, ale istnieje szkodliwy trend, by być bardziej „wymyślnym” niż inni.

Smutne jest, gdy uczestniczy się w ślubie przyjaciółki, która jest zwykle pogodna a nawet wesoła, a tu nagle przeistacza się w chłodną „pannę młodą – królowę śniegu”.

Narzeczeni potrafią zachowywać się jak paranoicy, planując cały ślub tak, by wywrzeć wrażenie na swoim szefie, który został zaproszony na uroczystość.

Myślę, że powinno się powrócić do naturalności i do podkreślenia roli rodziny podczas ślubu. Nienawidzę, gdy w zaproszeniach zabrania się udziału dzieci w uroczystościach.

Franek Szlenkier
Fot. Andrzej Brzozowski

Dobrze zaplanowany ślub zawsze będzie piękny, gdy będzie w nim wdzięk i dostojeństwo. Nie ma potrzeby dodawania pretensjonalności.

Pyt. Czy dzięki pracy odkryła Pani jakieś nowe wymiary bycia kobietą?

McCaffrey: Każda panna młoda, którą spotykam, uczy mnie czegoś na temat bycia kobietą. Niektóre z tych doświadczeń są pozytywne, a niektóre nie.

Myślę, że uwaga, jaką poświęcam swoim butikom pozwala mi na formułowanie prawdziwego sensu słowa „pani”. Naszym mottem jest: „Panie służą paniom”.

Poprzez takie określenie mam możliwość przyciągnięcia młodych dziewcząt i dania im formacji. Tworzę miejsce, gdzie kobiety służą innym kobietom z godnością, uświadamiając sobie jednocześnie znaczenie bycia kobietą.

Pewna dziewczyna, która odwiedziła mój butik powiedziała: „ten sklep zmienia mój sposób myślenia o wszystkim”. Wydaje mi się, że reprezentuje ona wiele dziewcząt i kobiet, które czują, że aby dostać to, co środowisko jej rodziców uważa za konieczne, muszą postępować niezgodnie ze swymi zasadami, ulegając presji związanej z robieniem kariery według męskich reguł.

Niewiele kobiet ma szansę zrozumieć, czym jest naprawdę kobiecość i żyć tym.

Tłum. Maria Borkowska, KBop.


OTTAWA, 23 maja 2007 r. (Zenit.org)


Fot. Christianitas.pl