Chiara Lubich

 

ZMARTWYCHWSTANIE RZYMU

Patrzeć na wszystkie kwiaty, wyd. Fundacja Mariapoli, Kraków 1996 r.
Tekst oryginalny: Rissurezione di Roma, "Nuova Umanita", 17 (1995). nr 6, s. 5-8. Opublikowany po raz pierwszy: "La Via" 36 (1949).

 

Kiedy patrzę na dzisiejszy Rzym, taki jaki jest, czuję, że mój Ideał jest tak daleki, jak odległe są czasy, w których wielcy święci i męczennicy rozsiewali wokół siebie Boże Światło, rozświetlając nim nawet kamienie pomników, które do dzisiaj wznoszą się na świadectwo miłości jednoczącej pierwszych chrześcijan.

Jakże rażąco kontrastuje z tym świat pełen brudu i marności, który panuje dziś na ulicach tego miasta, a jeszcze bardziej w ukryciu domów, w których panoszy się nienawiść, niepokój i wszelki grzech.

I mogłabym powiedzieć, że mój Ideał to utopia, gdybym nie myślała o Nim, o Jezusie, który też patrzył na otaczający Go świat taki jak ten, a u kresu swego życia wydawał się pokonany przez to wszystko, zwyciężony przez zło.

On też patrzył na rzesze ludzi, których kochał jak Siebie samego; On, który ich stworzył dla Siebie i pragnął zadzierzgnąć więzy, które miały ich z Nim połączyć jak dzieci z Ojcem oraz zjednoczyć brata z bratem.

Zstąpił z Nieba, aby odbudować rodzinę - sprawić, by wszyscy stanowili jedno.

Tymczasem jednak, mimo że Jego słowa były Ogniem i Prawdą, i spalały gąszcze marności przesłaniające Wiekuistego Boga obecnego w człowieku i przechodzącego pomiędzy ludźmi - ludzie ci, wielu ludzi, choć pojmowali Jego słowa, nie chcieli ich rozumieć i pozostawali ze zgasłymi oczami, bo dusza ich tkwiła w ciemnościach.

A wszystko dlatego, że stworzył ich wolnymi.

Mógł On przecież, zstąpiwszy z Nieba na ziemię, ożywić ich wszystkich jednym swoim spojrzeniem. Ale musiał ludziom stworzonym na podobieństwo Boga pozostawić radość wolnego zdobycia Nieba. Stawką w tej grze była Wieczność i szansa życia przez całą Wieczność jako dzieci Boga, które podobnie jak Bóg (przez uczestnictwo w Bożej wszechmocy) mogą być stwórcami własnego szczęścia.

Jezus patrzył na świat taki jak i ja go widzę, ale On nie wątpił.

Z sercem pełnym smutku i niespełnionych pragnień - bo wszystko zmierzało ku upadkowi - modląc się w nocy, patrzył w Niebo nad Sobą i w Niebo, które było w Nim, gdzie żyła Trójca Święta; i był jedynym prawdziwym Bytem, realnym Wszystkim, podczas gdy na zewnątrz po drogach świata kroczyła nicość, która przemija.

Ja też czynię tak jak On, aby nie odłączyć się od Przedwiecznego, od Tego, który nie został stworzony, który jest korzeniem stworzenia i jest Życiem wszystkiego, aby uwierzyć w ostateczne zwycięstwo Światła nad ciemnością.

Przechodzę przez Rzym i nie chcę na niego patrzeć. Patrzę na świat, który jest we mnie i chwytam się tego, co ma w sobie byt i co ma wartość. Jednoczę się cała z Trójcą Świętą, która spoczywa w mojej duszy, oświecając ją blaskiem wieczności i wypełniając całkowicie Niebem zamieszkałym przez świętych i aniołów, którzy - nie poddani czasowi i przestrzeni - mogą znaleźć się wszyscy razem w moim małym sercu, zespoleni z Trójcą Świętą przez jedność miłości.

Wchodzę w kontakt z Ogniem, który przenikając całe moje człowieczeństwo dane mi przez Boga, czyni mnie drugim Chrystusem, drugim Bogiem - człowiekiem przez uczestnictwo, w taki sposób, że moje człowieczeństwo stapia się z tym co boskie, a moje oczy przestają być zgaszone, gdyż przez źrenicę będącą otwartą drogą do duszy, przez którą przenika całe Światło, które jest we mnie (jeśli pozwalam Bogu żyć we mnie) - patrzę na świat i na rzeczy. Ale patrzę już nie ja, lecz patrzy we mnie Chrystus i to On widzi na nowo ślepych, których trzeba oświecić, niemych, którym trzeba przywrócić mowę i chromych, którzy mają chodzić. Ślepych, ponieważ nie widzą Boga w sobie i wokół siebie. Niemych wobec Słowa Bożego, które przecież w nich mówi, a które mogliby przekazywać braciom i otwierać ich serca na Prawdę. Chromych, sparaliżowanych, obojętnych wobec woli Bożej, która pobudza ich w głębi serca do włączenia się w ten nieustanny ruch - Odwieczną Miłość, w którym przekazując drugim Ogień sam zaczynasz płonąć. 

I tak otwierając znów oczy na świat, widzę ludzkość oczami Boga, który wszystkiemu wierzy, ponieważ jest Miłością.

Widzę i odkrywam w drugich to samo Światło, które jest we mnie, moją prawdziwą Rzeczywistość, moje prawdziwe ja w drugich (choć nieraz zagłuszane i wstydliwie skrywane), a odnalazłszy tam samą siebie, jednoczę się ze sobą, zmartwychwstając w bracie jako Miłość, która jest Życiem.

Ożywiam w bracie Jezusa, drugiego Chrystusa, drugiego Boga - człowieka, objawienie dobroci Ojca tu na ziemi, spojrzenie Boga na ludzkość. W ten sposób przedłużam w bracie Chrystusa, który jest we mnie i buduję żywą i pełną komórkę Mistycznego Ciała Chrystusa, komórkę żywą, Boże ognisko, które ma Ogień do przekazywania, a wraz z nim i Światło.

To Bóg tworzy z dwóch jedno, stając między nimi jako Trzeci, jako ich wzajemne odniesienie - Jezus pomiędzy nami.

I tak miłość krąży i w sposób naturalny (dzięki zawartemu w niej prawu wspólnoty) wciąga jak rwący potok wszystko, co ci dwaj posiadają, by uczynić wspólnymi ich dobra duchowe i materialne.

Jest to konkretne i widoczne świadectwo miłości jednoczącej, miłości prawdziwej, miłości Trójcy.

Wtedy rzeczywiście na nowo cały Chrystus zaczyna żyć w obu i w każdym, i pomiędzy nami.

On, Bóg - człowiek, z najrozmaitszymi przejawami tego co ludzkie, przenikniętymi tym co Boże i oddanymi na służbę ostatecznego celu, którym jest Bóg; Bóg troszczący się o swe Królestwo i - jako panujący nad wszystkim - dawca wszelkiego dobra dla wszystkich dzieci jak Ojciec, który nie czyni różnic między nimi.

***

Myślę, że gdy pozwolę Bogu żyć we mnie i pozwolę Mu kochać Siebie samego w braciach, On sam będzie mógł odkryć Siebie w wielu ludziach, a w wielu oczach zajaśnieje Jego Światło: widomy znak, że On w nich króluje.

A wtedy Ogień, spalający wszystko w służbie wiecznej Miłości, będzie mógł się w mgnieniu oka rozszerzyć w całym Rzymie, aby wskrzesić z martwych chrześcijan i sprawić, by ta epoka zimna, gdyż pozbawiona Boga, stała się epoką Ognia, epoką Boga.

Ale trzeba mieć odwagę i nie szukać innych środków, by ożywić trochę chrześcijaństwo, które odzyskałoby blask dawnej świetności albo przynajmniej Temu jednemu podporządkować inne środki.

Trzeba pozwolić Bogu na nowo narodzić się w nas, pozwolić Mu żyć i jak potok Życia przelewać Go na innych, aby wskrzeszać martwych.

Utrzymywać Jego obecność między nami, kochając się wzajemnie (taka miłość nie potrzebuje rozgłosu: miłość jest śmiercią nas samych - śmierć jest milczeniem - i życiem w Bogu - Bóg zaś jest milczeniem, które przemawia).

Wtedy zmienia się wszystko: polityka i sztuka, szkoła i życie religijne, życie prywatne i rozrywka. Wszystko.

Bóg w nas nie jest krucyfiksem, który niekiedy staje się amuletem zawieszonym na szkolnej ścianie. On jest w nas żywy - jeśli Mu na to pozwalamy - jako prawodawca wszystkich ludzkich i boskich praw, bo wszystkie są Jego dziełem. On z wnętrza każdej rzeczy jako odwieczny Mistrz uczy nas tego co wieczne i tego co przemijające i wszystkiemu nadaje wartość.

Ale rozumie to tylko ten, kto pozwala Mu żyć w sobie, żyjąc w drugich, bo życie jest miłością, a kiedy miłość nie krąży, umiera.

Jezusa trzeba wskrzesić w Wiecznym Mieście i trzeba Go wprowadzić wszędzie. On jest Życiem. On jest pełnią Życia. Nie jest tylko przedmiotem kultu... [1] A oddzielanie Go od całości życia człowieka jest praktykowaną herezją naszych czasów, jest podporządkowaniem człowieka czemuś, co jest mniejsze od niego, jest odsuwaniem Boga, który jest Ojcem, od Jego dzieci. [2]

Nie, On jest Człowiekiem, doskonałym człowiekiem, który zawiera w Sobie wszystkich ludzi i każdą prawdę i wszelkie poruszenia, jakie mogą odczuwać, aby osiągnąć miejsce swego przeznaczenia.

Kto znalazł tego Człowieka, znalazł rozwiązanie każdego problemu ludzkiego i boskiego. Wystarczy Go kochać.

CHIARA LUBICH                           

 


Przypisy

[1] Uważa się niekiedy, że Ewangelia nie rozwiązuje wszystkich problemów człowieka, że przynosi jedynie Królestwo Boże, ale w rozumieniu wyłącznie religijnym. Tymczasem tak nie jest. To na pewno nie Jezus historyczny ani nie On jako Głowa Mistycznego Ciała rozwiązuje wszystkie problemy. Czyni to Jezus-my, Jezus-ja, Jezus-ty... To Jezus w człowieku, w określonym człowieku - kiedy jest w nim Jego łaska - buduje pomosty, otwiera drogę. Jezus jest tą prawdziwą, najgłębszą osobowością każdego. Każdy bowiem człowiek (każdy chrześcijanin) jest bardziej dzieckiem Boga (= drugim Jezusem), niż dzieckiem swojego ojca. I jako drugi Chrystus, członek Jego Mistycznego Ciała, każdy człowiek wnosi właściwy sobie wkład we wszystkie dziedziny: naukę, sztukę, politykę... To jest owo ciągle trwające wcielenie, wcielenie obejmujące tych wszystkich Jezusów z Mistycznego Ciała Chrystusa.

[2] Człowiek, we wszystkich swych wymiarach i zdolnościach nie powinien być uśmiercony, lecz ożywiany. Obok teologii odnowionej, "nowej" (bo opierającej się na życiu trynitarnym, przeżywanym w Mistycznym Ciele Chrystusa), potrzeba także nowej nauki, nowej socjologii, nowej sztuki, nowej polityki...; nowych, ponieważ Chrystusowych, odnowionych Jego Duchem. Trzeba dać początek nowemu humanizmowi, w którym rzeczywiście człowiek jest w centrum, ten człowiek, którym przede wszystkim jest Chrystus i Chrystus w ludziach.