Sama stań się modlitwą w Kościele...

Świadectwo katechistki Drogi Neokatechumenalnej,
która została karmelitanką...


Śluby w Karmelu

Śluby wieczyste autorki (z lewej). Kijów 29.06.2002 r.


* * *
Poproszono mnie, bym podzieliła się swoją drogą powołania do Karmelu. Nie jest proste w krótkiej relacji zawrzeć swoje życie.

Uświadamiam sobie jasno, że droga powołania zaczyna się już od poczęcia, a nawet wcześniej, jak mówi Pan do proroka Jeremiasza: "Zanim ukształtowałem cię w łonie matki znałem cię i nim przyszedłeś na świat poświęciłem cię." W historii życia są pewne wydarzenia, w których Bóg w sposób szczególny dotyka człowieka i odsłania powoli tajemnicę swych zamysłów. Człowiek może je przyjąć lub odrzucić.

    Urodziłam się i wychowałam w wielodzietnej rodzinie katolickiej w Polsce pod Krakowem – było nas dziewięcioro dzieci. Zostałam ochrzczona 2 lutego, w trzecim dniu po urodzeniu, bo byłam bardzo słaba i chora. Ponad rok potem przebywałam w szpitalach. To wywarło duży wpływ na moje życie, także duchowe. Byłam dzieckiem bardzo wrażliwym, ale też upartym. Odkąd mam świadomość swojego życia religijnego, to pamiętam, że zawsze lgnęłam do Boga. Zwłaszcza lubiłam po swojemu rozmawiać z Jezusem, jak z kimś kto chodzi przy mnie i słucha, co mówię, i mnie rozumie. Byłam jednak bardzo zamknięta i właściwie to nikomu nie umiałam mówić o swoim życiu duchowym, czy w ogóle o sobie. Również później, gdy zaczęłam wchodzić w dorosłe życie.

Tę niemożność mówienia o sobie bardzo boleśnie odczułam, gdy przeżyłam potężny kryzys. Zaczął się na pierwszym roku studiów w Politechnice Krakowskiej i trwał około siedmiu, ośmiu lat. Przeżyłam poczucie głębokiego odrzucenia, również przez Boga. I nikomu nie potrafiłam o tym powiedzieć, choć bardzo chciałam. Nawet podczas spowiedzi. Próbowałam czasem przed kimś się otworzyć, ale nic z tego nie wychodziło i na odwrót wprowadzało mnie to w jeszcze większe ciemności i cierpienie. Nie mogłam i nie chciałam jeść, a jeśli coś zjadłam, to wymiotowałam. Odczuwałam niechęć do życia. Nawet – bardziej lub mniej świadomie – niszczyłam swoje życie. Któregoś dnia, po półrocznym okresie bezsenności, zjadłam tyle pastylek nasennych, że trafiłam na reanimację i lekarze ledwie mnie odratowali. Miałam stałe, głębokie poczucie winy, ale czułam się bezsilna i nie mogłam tego zmienić. Modliłam się w tym czasie do Pana – bardzo – ale miałam wrażenie, że On tłumi moją modlitwę, że jestem mu niemiła, skoro takie rzeczy robię. Bardzo bliskie mi było słowo z księgi Lamentacji Jeremiasza: "Siedź samotnie i w milczeniu, gdy Bóg na ciebie włożył to jarzmo..." I zakończenie: "pogrąż w prochu swoje usta – może jest nadzieja" (Lm 3, 28n). To była chyba moja najgłębsza modlitwa, i może jedyna w tym czasie.

Tak jednak skrywałam tę walkę wewnętrzną i rozdarcie, że prawie nikt nie domyślał się, co się ze mną dzieje. Byłam w tym czasie w duszpasterstwie akademickim, w Oazie, ale to pomagało tylko doraźnie.

W takim stanie trafiłam na katechezy prowadzone przez katechistów Drogi Neokatechumenalnej na miasteczku akademickim w Krakowie. Poszłam na nie bez większego entuzjazmu. Już jednak na pierwszej katechezie Pan dotknął mnie swoja łaską. Miałam wrażenie, że ci, którzy mówią katechezy znają moją historię życia, moje cierpienie. Usłyszałam, że Bóg jest jedyny, który na serio zainteresowany jest moim życiem i szczęściem. I że Jemu zależy bym była szczęśliwa, że po to mnie stworzył. On przychodzi dziś do mnie jako Jedyny Lekarz, który chce i może mnie uzdrowić. Wymaga ode mnie jednego tylko: bym w to uwierzyła. Bym wołała jak niewidomy: Jezusie, Synu Boży ulituj się nade mną grzesznikiem (Łk 18, 35-43). Pan użyczył mi tej wielkiej łaski, że z wiarą przyjęłam to słowo życia. Ta modlitwa niewidomego – modlitwa Jezusowa – towarzyszy mi do dzisiaj i ratuje w wielu trudnych sytuacjach.

Po katechezach weszłam do wspólnoty neokatechumenalnej. Zaczął się długi czas narodzin nowego życia we mnie. Kryzys nie skończył się szybko, zmagałam się z nim jeszcze kilka lat na Drodze.
Bracia z krakowskiej wspólnoty
        Drogi Neokatechumenalnej w czasie ślubów

Bracia z krakowskiej wspólnoty Drogi Neokatechumenalnej,
do której należała autorka w czasie uroczystości ślubów wieczystych w Kijowie, czerwiec 2002 r.
Wspólnota niedługo po zawiązaniu wybrała mnie na katechistkę, bym głosiła takie katechezy, jakich niedawno sama słuchałam. Miałam opory, bo jestem osobą bardzo nieśmiałą i niedowierzającą sobie. Jedno mnie przekonywało, że jeśli choć jedna osoba przez to przepowiadanie spotka Pana tak jak ja, to warto i trzeba się przełamać. I doświadczyłam czegoś niesamowitego. Mianowicie po każdych katechezach czułam, jak mi wraca życie, jak zaczynam się nim cieszyć. Zastanawiałam się, komu ja głoszę te katechezy? Chyba w pierwszym rzędzie sobie. Chociaż głosiłam je zawsze z wielką bojaźnią, miałam jednocześnie ogromną radość i wdzięczność.

Z biegiem lat Droga Neokatechumenalna pomogła mi wejść w doświadczenie modlitwy myślnej, a nawet kontemplacyjnej. Słyszałam wiele fragmentów pism św. Teresy i św. Jana od Krzyża. Wcześniej, oprócz wspomnienia w Liturgii Godzin, nie znałam ich zupełnie. Zaczęłam więc czytać najpierw św. Teresę, jej "Życie", potem inne dzieła. Podczas tego czytania jej dzieł, Pan przyszedł z nowym dotknięciem swojej łaski. Nie mogłam się oderwać od tego, co św. Teresa pisze zwłaszcza o modlitwie, o tej intymnej rozmowie z Panem. Poczułam, że taka modlitwa w klasztorze kontemplacyjnym, to coś, do czego mnie Pan wzywa, za czym podświadomie tęsknię.
Prostracja przed złożeniem ślubów wieczystych

Prostracja przed złożeniem ślubów wieczystych
I tu znowu – mimo, że tak wiele Pan zrobił – powstał problem związany z moim zamknięciem się i trudnością mówienia o swoim życiu duchowym. Pragnę jeszcze dodać, że wcześniej nie myślałam o życiu zakonnym, a nawet byłam niezadowolona, gdy wielu moich przyjaciół mówiło mi, że ja będę chyba zakonnicą. Co prawda, gdy zaczęłam być katechistką wędrowną, złożyłam przed Panem (prywatnie) taki ślub czystości, by żyć jako dziewica. Ale do zakonu nie miałam zamiaru się wybierać. Jednak teraz, po przeczytaniu dzieł św. Teresy i potem św. Jana od Krzyża, zaczęło się zmaganie. Głosiłam katechezy, ale ciągle wracało to, że może jednak Pan mnie woła do zakonu, i to konkretnie do Karmelu. Inny zakon nie wchodził w rachubę.

Jesienią 1992 roku wraz z ekipą katechistów głosiliśmy katechezy w jednej parafii. Przed rozpoczęciem katechez i przed ważniejszymi katechezami dzwoniliśmy do Karmelu, z którym był zaprzyjaźniony prezbiter naszej ekipy. Prosiliśmy siostry o modlitwę. Po jednym z takich telefonów, poczułam we wnętrzu bardzo mocne wezwanie: dokąd będziesz dzwonić i prosić o modlitwę, sama stań się modlitwą w Kościele. Byłam pewna, że to potężne wezwanie do modlitwy nieustannej, do życia w zakonie kontemplacyjnym. Nie mogłam doczekać końca katechez, by wreszcie powiedzieć o tym katechistom, którym już dawno swoje powołanie powinnam była wyjawić. Po rozmowach z nimi zaczęło się szukanie Karmelu.

Zaczęłam od tego klasztoru, do którego dzwoniliśmy z prośbą o modlitwę. Okazało się jednak, że Pan przygotował mi wiele prób. Prosiłam o przyjęcie w czterech Karmelach w Polsce – bez rezultatu. Główną przyczyną było słabe zdrowie. A ja w duszy odczuwałam jakieś przedziwne umocnienie i przynaglenie, by nie ustawać. Ostatnią odpowiedź odmowną otrzymałam 8 grudnia. Akurat tego dnia było w Krakowie, w kościele Mariackim, nawiedzenie figury Matki Bożej Fatimskiej. W nocy z 8 na 9 grudnia wspólnoty neokatechumenalne miały czuwanie przy Matce Bożej. Poszłam na to czuwanie z jednym pytaniem-modlitwą w swoim sercu: jeśli Jezus prawdziwie mnie woła do Karmelu, to powiedz mi Maryjo, Matko moja, wskaż mi, w którą stronę mam się zwrócić, gdzie Jezus na mnie czeka? Pomóż mi Matko. Podczas tego czuwania sprawowana była liturgia Słowa. Jeden z braci miał wprowadzenie do czytania. Mówił między innymi, że Ojciec święty będąc w Fatimie zawierzył cały świat, a szczególnie Rosję, Maryi – i teraz oczy Maryi są zwrócone na Wschód. Gdy to usłyszałam, poczułam w duszy, że to jest odpowiedź na moją modlitwę. Niczego, co się działo dalej nie słyszałam. Zaraz przypomniałam sobie, że kiedyś jeden z prezbiterów ze wspólnoty będący na Ukrainie mówił mi o Karmelu w Kijowie. I że siostry byłyby gotowe rozmawiać ze mną. Ja w tamtym czasie jednak nie pałałam wobec perspektywy wyjazdu na Wschód i szukałam w Polsce. Po tej nocy czuwania zaraz poszłam i zatelefonowałam do tego prezbitera. Potwierdził, że siostry są gotowe rozmawiać ze mną.

Przyjechałam do Kijowa na rozmowę po Nowym Roku, 2 stycznia. Byłam tydzień, ale wyjechałam też bez konkretnej odpowiedzi. Siostry wysłały mnie na rozmowę z ojcem prowincjałem. Sam Pan przewidział tę rozmowę na tamten czas, żeby mi pomóc. Ojciec prowincjał powiedział mi, żebym zawierzyła Bogu i niczego się nie bała, bo zdrowie to nie najważniejszy znak powołania. To Bóg powołuje kogo chce, również ludzi schorowanych. Po dwóch tygodniach od tej rozmowy dostałam z kijowskiego Karmelu zaproszenie, by przyjechać – zostałam przyjęta na próbę. Dowiedziałam się też od sióstr, że ojciec prowincjał sam właśnie przeżywał ciężką chorobę, i był w trakcie chemioterapii. Później doznał on cudownego uzdrowienia przed obrazem Matki Bożej Berdyczowskiej.

Miałam wtedy 41 lat. Z tego, prawie 20 lat przeżyłam we wspólnocie neokatechumenalnej.

Wspólnota bardzo pomogła mi przygotować się do życia zakonnego. Pierwszy raz na katechezach, a potem na Drodze usłyszałam, że życie chrześcijanina opiera się na trzech elementach. Stoi jakby na trójnogu, który jest podstawą całego życia chrześcijańskiego: Słowo Boże, życie liturgiczne oraz życie we wspólnocie. Jeśli jedna z "nóg" tego trójnogu życia wiary kuleje, wszystko inne się wali. Doświadczam, jak bardzo ta prawda spełnia się również w życiu zakonnym.

Jakże jestem wdzięczna Bogu za to wszystko, co mi dał poznać i doświadczyć przez Drogę. Obecnie jestem już po profesji uroczystej w Karmelu i jestem szczęśliwa w tym życiu, do którego mnie Pan wezwał. Czuję się na swoim miejscu. To powołanie jest wielkim darem dla mnie, na który niczym nie zasłużyłam. Mam w sercu wdzięczność do Pana Boga za moje życie, za wszystko, co w nim miało miejsce, zwłaszcza za przeprowadzenie mnie przez te różne próby i oczyszczenia. Bóg pozwolił mi zobaczyć, że historia mojego życia, to historia Jego wielkiego Miłosierdzia, Jego wielkiej Miłości.
 
Karmelitanka bosa
z Karmelu Miłosierdzia Bożego
i Niepokalanego Serca Maryi
w Kijowie
.
 
Krzyż chwalebny

Część celebransów obecnych na Eucharystii ślubów autorki.
Kantor ze wspólnoty Neokatechumenalnej autorki śpiewa przy pulpicie pieśń o Krzyżu chwalebnym
.