Portrety duchowe błogosławionych
Stefana Wyszyńskiego i Elżbiety Róży Czackiej



Stefan Wyszyński i Elżbieta Róża Czacka

Nowenna za ich wstawiennictwem i ich osobiste zapiski.

* * *

* Portret pierwszy: pasterz archidiecezji i założycielka dzieła – dzień 1 nowenny.
* Portret drugi: jasny cel powołania kapłańskiego i służby niewidomym – dzień 2 nowenny
* Portret trzeci: pokusy i trudne dni – dzień 3 nowenny
* Portret czwarty: kontemplatycy Bożych tajemnic – dzień 4 nowenny
* Portret piąty: ludzie wiary w czasach wojny – dzień 5 nowenny
* Portret szósty: prowadzeni przez Maryję – dzień 6 nowenny
*
Portret siódmy: oczyszczani przez Boga – dzień 7 nowenny
* Portret ósmy: gotowi przyjąć sakrament śmierci – dzień 8 nowenny
* Portret dziewiąty: ludzie zawierzenia Bogu – dzień 9 nowenny


Portret pierwszy:
pasterz archidiecezji i założycielka Dzieła – dzień 1 nowenny



Błogosławiony Stefan kard. Wyszyński:

Prudnik, 7 stycznia 1955

Pierwszy piątek miesiąca. Za krzyżem kryje się Serce Boże. Krew spływająca na ziemię czyni ją świętą; wzrusza twarde skały, które pękają z bólu. Błoto pod krzyżem, nasycone Krwią, staje się skarbem. Wszystko się odmienia. Jedno serce moje nadal jest twarde, a ziemia ciała jest grzesznym błotem.

Modlę się za kapłanów archidiecezji, a zwłaszcza stolicy. Bóg najbardziej ich doświadczył; pozwolił zburzyć ich świątynie, a dziś każe im podwójnie się męczyć – przez budowanie domu duchowego i wśród podnoszonych z gruzów ścian świątyń. Oby zrozumieli ten zaszczyt. Jak bardzo Bóg im zaufał, jak wielkiej wymaga ofiary! Oby poznali błogosławiony czas nawiedzenia swego. Przecież wymowa zburzonej stolicy może poruszyć najbardziej bezmyślne serca. Te gruzy muszą przemówić do kapłanów, jak do Jeremiasza wołały gruzy zburzonej Jerozolimy. Oby nie zamykali oczu na prawdę: Bóg wymaga od pasterzy i od owiec – oczyszczenia serc. Tak lękam się, by ten czas nawiedzenia nie minął. Odbudowa zabliźnia rany; miałyby pod nimi ukryć się dawne choroby? – Jak trudno przyznać się do tego, że nie jesteśmy bez grzechu, uznać, że Święty świętych ma prawo gniewać się nawet za drobne uchybienia. Chętnie drapujemy się w togi ofiar ludzkiej nieprawości, ale za ujmę sobie poczytujemy, być ukarani przez Boga. He trzeba pokornej modlitwy, by to uznać.

Coraz więcej lękam się wolności niż więzienia. Bo wolność oznaczałaby powołanie niegodnego do pracy; oznaczałaby przywileje, użycie narzędzia niesposobnego, a więc lichego, nienadającego się do niczego. Poznałem to już dobrze. Więzienie natomiast jest stanem naturalnym, jest lamusem Bożym, jest wyrazem Bożej sprawiedliwości i prawdy. W tym stanie więziennym jest jednak coś uspokajającego. Choćby moi dozorcy popełniali nadużycia, to Bóg zamienia je na swoją sprawiedliwość.

(Z głębi duszy. Kalendarzyk łaski, s. 54-55)



Błogosławiona M. Elżbieta Róża Czacka:

Laski, dn. 28 VIII 1927 r.

„Szukajcie naprzód królestwa Bożego i sprawiedliwości jego, a reszta będzie wam przydana”. (Mt 6, 33)

Na pytanie, z czego się utrzymuje nasz Zakład, odpowiadamy zwykle prosto: „z Opatrzności Bożej". Ta odpowiedź wydaje się niektórym dziwną. I ci nawet, dla których wydaje się pozornie zrozumiałą, w istocie w pełni jej nie rozumieją. Nie rozumieją jej szczególnie ci, którzy znajdując się wewnątrz Dzieła, z tej Opatrzności Bożej żyją. Postaram się wyjaśnić, na czym polega ten rodzaj życia i jak je rozumiem. Przede wszystkim muszę powiedzieć, że tak jak wszystko w tym Dziele, tak i też cała ta strona życia naszego nie była z góry uplanowaną przez nas. Bóg przez różne zdarzenia, warunki życia, a przede wszystkim przez swoje prawa, tę drogę nam wskazuje. Życie nasze opiera się na wierze i ufności w Opatrzność Bożą i tylko z Boga czerpiemy siłę do przetrwania ciężkich chwil, których niemało jest w życiu naszym.

Tak jak człowiek składa się z duszy i ciała, tak życie Dzieła składa się z duchowego i materialnego. I tak jak w człowieku życie fizyczne musi być podporządkowane życiu duchowemu, tak samo i w życiu Dzieła życie materialne musi być podporządkowane jego życiu duchowemu. Jednak uwzględnienie i liczenie się z prawami fizycznymi obowiązuje zarówno w życiu pojedynczego człowieka, jak i w życiu Dzieła. Nieliczenie się z tymi prawami prowadzi do absurdu i nie może być spełnieniem woli Bożej, co jest głównym cełem Dzieła. Dla niektórych ludzi życie to jest jakąś cudowną idyllą, w której Bóg, cudownym sposobem, bez trudu ludzi daje wszystko, co do życia Dzieła potrzeba. Takie rozumienie rzeczy jest bardzo dalekim od rzeczywistości. Drudzy myślą (niewidomi i siostry nawet niektóre w Zakładzie), że Dzieło posiada wielkie kapitały, a częste braki spowodowane są przez złą administrację. Całą prawdę, całą rzeczywistość zna kilka zaledwie osób: Antek, ja i kilka sióstr mających do czynienia z aprowizacją Zakładu. Reszta sądzi, krytykuje, narzeka.

Odkąd Zakład istnieje (od r. 1910), tylko jeden rok, pierwszy, przewidziany dochód wystarczał na pokrycie kosztu utrzymania przewidzianej ilości pensjonarzy. Wszystkie następne lata przewidziany dochód opierał się jedynie na „hipotekach niebieskich”.

Następne lata, do I wojny, pokrywały hojne bardzo ofiary moich krewnych, przyjaciół i znajomych. Wystarczały te ofiary nie tylko na utrzymanie małego naówczas Zakładu, ale pozwalały się one mu rozwijać stale, stopniowo. W pierwszych latach I wojny ustały prawie ofiary prywatnych osób. Przyszły subwencje rządowe. W momencie, gdy było bardzo ciężko, zaczęła się kwesta sióstr, która trwała do przeszłego roku i w wielkiej mierze utrzymywała Zakład. Przez cały ciąg istnienia Dzieła Bóg wskazywał sam, do jakich środków mamy się uciekać, by zapewnić egzystencję coraz większej ilości osób. W drugiej połowie wojny pomoc Ameryki ratowała nas niejednokrotnie. Gdy w roku 1922 w zarządzie Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi została postawiona bezwzględnie sprawa kierunku ściśle katolickiego, gdy się zdawało, że wszelka pomoc rządowa ustanie i znikąd nie można było spodziewać się pomocy, niespodzianie, jakby odpowiedź na akt wiary, przyszła wielka pomoc katolików amerykańskich, którzy dlatego ofiary swoje składali, że Dzieło nasze było ściśle katolickim.

Od początku widoczną jest rzeczą, że Bóg żąda bezwzględnego stanowiska katolickiego. Od początku to Dzieło miało być na chwałę Bożą i dla dobra dusz i ten charakter musi zachować do końca. Bóg żąda od nas, byśmy strzegli tego charakteru Dzieła, i żąda od nas, byśmy na każdy dzień obowiązki nasze spełnili bez względu na to, czy ciężko lub łatwo, czy spotykają nas upokorzenia czy zaszczyty. Upokorzenia, trudy i umartwienia, nieodłączne od takiego rodzaju życia, przyjmujmy na umartwienie nas; zaszczyty, dobre obchodzenie się z nami, uprzejmość ludzi, skierowujmy wprost do Boga. Gdy z góry ofiarujemy w ten sposób wszystko, co nas spotyka, z całym spokojem i pogodą podejmować będziemy wszystkie starania i zabiegi, które nam zdrowy rozum i warunki nasze podsuną. Obojętnym jest, czy po ludzku udane będą nasze usiłowania i czy uwieńczone są pomyślnym rezultatem, nie o to chodzi. Pan Bóg żąda od nas aktów cnót, a pomoc nam daje z innej strony, tak jakby chciał nam pokazać, że my sami niepotrzebni jesteśmy, a że mocen jest wszystko bez nas dać. Starania najmniej udane w oczach ludzi są najbardziej udane w oczach Boga. Bóg chce od nas bezustannych aktów wiary, ufności, męstwa w trudnych chwilach.

W tej chwili spełnienie obowiązku polega na uciążliwym chodzeniu do różnych biur i urzędów, czekaniu godzinami na przyjęcie, znoszeniu rozmaitych upokorzeń, ofiarowaniu Bogu tego, co dobrego od ludzi spotka. Znoszeniu z pogodą poczucia swego niedołęstwa, cierpienia, zmęczenia i dolegliwości różnych z cierpliwością. Wiem, że tego Bóg ode mnie chce. Czy moje starania będą uwieńczone pomyślnym rezultatem? Mniejsza z tym. Wierzę i ufam, że Matka Najświętsza uprosi nam to, co nam potrzebne. Jeżeli prosiła w Kanie Galilejskiej o wino, które zdawałoby się niepotrzebnym do życia, czyż nie uprosi dla nas tego, co jest koniecznym do egzystencji.

W przeciągu tych kilkunastu lat Bóg jakby kilka razy wskazywał nowe sposoby i inne cele trudów i usiłowań.

Obecnie, gdy kwesta sióstr ustała, zaczyna się nowy okres w życiu Dzieła. Ciężkie bardzo warunki i brak zupełny gotówki pozwalają zająć się wewnętrznymi sprawami Dzieła. Cudowny wprost rozkwit ogrodu nasuwa mi myśl, czy ten sposób czerpania środków do życia nie jest nam przez Boga wskazany. Pasieka dobrze prowadzona może również być podobno dużym źródłem dochodu. Opatrzność Boża rozmaitych sposobów używa, by ludziom przychodzić z pomocą. O to chodzi tylko, by rozumieć, że to Opatrzność Boża, a nie by sobie człowiek przypisywał to dobro, które go spotyka.

A teraz: jak i czy należy się modlić o rzeczy materialne? Pan Jezus sam nas nauczył w Modlitwie Pańskiej, byśmy prosili o chleb nasz powszedni. Myślę, że przede wszystkim należy się modlić i prosić o wiarę, ufność i o męstwo w ciężkich chwilach. Modlić się trzeba o to, by nikogo nie krzywdzić niemożnością zapłacenia w porę należności. A wreszcie modlić się trzeba, jak serce dyktuje, gdy bieda przyciśnie wielka i czuje się ciężar wielkiej swojej odpowiedzialności. Modlić się trzeba o mądrość i roztropność, by nie kusić Pana Boga przez swoją lekkomyślność i nieporządek w wydatkach. By wiedzieć i rozumieć, co konieczne, a nie wydawać na rzeczy zbytku nie zastosowane do ciężkich naszych warunków.

(Notatki, s. 41-46 )






Portret drugi:
jasny cel powołania kapłańskiego i służby niewidomym – dzień 2 nowenny


Stefan kard. Wyszyński


Błogosławiony Stefan kard. Wyszyński:

Prudnik, 1 lutego 1955

Frumentum Christi sum: dentibus bestiarum molar, ut panis mundus inveniar (Jestem pszenicą Chrystusa: obym był zmielony zębami dzikich bestii i stał się chlebem czystym; z Listu Św. Ignacego z Antiochii do Rzymian) – słowa wkładane w usta świętego Ignacego Męczennika, biskupa antiocheńskiego, są głosem heroicznego apostolstwa. Zapewne też są wyrazem wewnętrznej potrzeby ducha człowieka, który zrozumiał nieubłagane następstwa pierwszego kroku kapłańskiego. Właściwie kapłan nigdy nie może się cofać, nawet gdyby posłannictwo jego wiodło pod zęby zwierząt. Bóg ma prawo wszystkiego żądać. Może z lękiem, może z trwogą i przerażeniem – a jednak jest to położenie bez wyjścia. I cała praca nasza ma iść nie w tym kierunku, by uniknąć tych ostatecznych następstw, ale – by dojść do nich z usposobieniem ufności, pogody i pełnego zrozumienia, że tak musi być, bo tego wymaga „Boża racja stanu”. Pszenica i chleb – to kapłańskie narzędzie pracy ofiarniczej. Gdy już ich zabraknie na ołtarzu, pozostaje sam ofiarnik, jak ongiś Chrystus, który po rozmnożeniu chleba – sam się stał Chlebem i ofiarował się „zębom bestii”. Bestie odżywiające się Bogiem mogą się ubóstwić. Prześladowcy ścierający moją pszenicę na chleb – mogą się nawrócić. Czy można ich pozbawić tej ostatniej szansy ratunku? Bóg zażądał od kapłanów wieku XX, by wydali ciała swoje jako hostię zastępczą; w tylu obozach koncentracyjnych ostatniej wojny dokonała się ofiara, istna hekatomba Kościoła świętego.

(Z głębi duszy. Kalendarzyk łaski, s. 58-59)



M. Elżbieta Róża Czacka


Błogosławiona m. Elżbieta Róża Czacka:

Warszawa, dn. 6 II 1928 r.

3 II, w pierwszy piątek miesiąca, Zosia dr i Ojciec kazali mi się położyć. Byłam trochę zakłopotana, bo piątek jest dniem pokuty, a przy tym była adoracja całodzienna. W duchu posłuszeństwa spełniłam, co mi kazano, rozumiejąc, że Panu Jezusowi milszym było moje posłuszeństwo niż pokuta.

Od jakiegoś czasu coraz silniejszy mam ból ręki operowanej. Gdy się położyłam, ze zdziwieniem spostrzegłam, że rękę mam bardzo spuchniętą. Zrozumiałam, że to prawdopodobnie rak się odnawia. Z całym spokojem, który tylko Bóg dać może, obliczyłam, że jeżeli to rak, to pozostaje mi zaledwie kilka miesięcy życia. Czas ten powinnam jak najlepiej spożytkować, by ani chwili nie stracić. Wiem, że będę bardzo cierpiała, tym dłużej, że mam serce i płuca zdrowe. Modliłam się bardzo, żebym dobrze cierpiała, żeby Pan Jezus zawsze był we mnie, żeby sam mnie zabrał do siebie na zawsze. O Dzieło i o tych, co pozostaną, nie niepokoję się. Składam ich w Sercu Pana Jezusa, tam będą bezpieczni. Nie obawiam się również, by mnie brak było. Wiem, że jestem narzędziem w ręku Bożym i że Pan Bóg mnie nie potrzebuje, i że wiele sposobów ma, o których nie mam pojęcia, a którymi doprowadzi Dzieło do tego, jakim chce je mieć.

Dziś przyjechałam do Warszawy i jak zwykle mam rozmowę dłuższą z Zosią G. Jak zwykle też znalazłam się na ławie oskarżonych. Dobrze, że wszystko mówi, co ją męczy, czego nie rozumie, co drudzy w otoczeniu naszym nie rozumieją i na co się skarżą. Po takiej rozmowie szukam Pana Jezusa w długiej modlitwie. Znajduję spokój i wdzięczność, że raczy mnie prowadzić tą drogą, którą sam szedł. Kilka razy dał mi Pan Jezus zrozumieć, dlaczego serce miał przebite po skonaniu swoim. Uderzenie to godziło w serce Pana Jezusa w Jego Ciele mistycznym. Tą krwią i wodą z boku Jego przenajświętszego obmywa nas wszystkich. Każe nam kochać tych, którzy nam złorzeczą i nas spotwarzają. Zrozumiałam jeszcze więcej ślepotę ludzką. Im bliżej kto Boga, tym mniej ślepy. Ja także ślepa. Dopiero przejrzę naprawdę, jak stanę przed Bogiem twarzą w Twarz. Wiem, że jeżeli tu, w tym Dziele jestem, jeżeli Antek tu jest, to tylko z miłości ku Panu Jezusowi. Nic nas tu nie trzyma, tylko Pan Jezus. Narzędzie, które im bardziej chłostane i ciosane, i sponiewierane, tym lepiej spełnia swoje zadanie. Potrzeba nam siły i łaski Pana Jezusa do wytrwania do końca. O to tylko chodzi, by Pan Jezus królował w całym Dziele i we wszystkich sercach. Czasem strasznie mi Antka żal. Niech Pan Jezus zlewa na niego wszystkie łaski i błogosławieństwa.

(Notatki, s. 126-128)





Portret trzeci:
pokusy i trudne dni – dzień 3 nowenny


Błogosławiony Stefan kard. Wyszyński:


Komańcza, 21 stycznia 1956

Świętej Agnieszki. Ad Laudes antyfona: Anulo suo subarrhavit me Dominus meus Iesus Christus, et tamquam sponsam decoravit me corona (Pierścieniem swoim obdarzył mnie Pan mój, Jezus Chrystus, i jak oblubienicę przyozdobił mnie wieńcem). I psalm, pełen dążenia do zaślubionego Jezusa: Deus, Deus meus es: sollicite te quaero. Te sitit anima mea, desiderat te caro mea... (Ps 62 [63]: Boże, Boże mój, Ciebie szukam żarliwie. Ciebie pragnie dusza moja, za Tobą tęskni moje ciało...). Te słowa muszą mnie wyrzucić z siodła wygodnego oczekiwania na łaski, gdy przyjdą. To jest prawdziwa pożądliwość Boga związanego pierścieniem ze mną. Wszystko trzyma mnie przy Bogu; widzę to dobrze czasu pokusy, która wiele się upracuje, by rozerwać tę więź. Miarą oporu w walce z pokusą jest miara siły więzi z Bogiem. Jeśli nie ustępuje łatwo, to znaczy że moje zaślubiny są trwałym związkiem. Przyjdzie doświadczenie w ogniu pokusy i człowiek wychodzi z większym jeszcze pragnieniem Ciebie, Oblubieńcze, który trzymasz mnie na zaślubionym pierścieniu moim. Ad Te levavi animam... – Te sitit anima mea… (Do Ciebie wznoszę duszę… – Ciebie pragnie dusza moja… )

(Z głębi duszy. Kalendarzyk łaski, s. 107-108)


Kaplica w Laskach po remoncie


Błogosławiona m. Elżbieta Róża Czacka:

Laski, dn. 30 X 1927 r.
godz. 2 w nocy

Już stawiają dach na budowie. To jest moment, który współpracownicy wybierają, by wytaczać swoje pretensje. Przy budowie domu św. Antoniego było to samo. Resztę sił Antka [i] moich odbierają bezowocnie. Nie są one z pewnością stracone, bo jeżeli Bóg dopuszcza te trudności, tak samo powinny być na chwałę Jego obrócone. Dziwnie jednak mało prawdziwych współpracowników. Resztę sił, których tak mało zostało z powodu ciężkich wysiłków ubiegłych miesięcy, odbierają, nie rozumiejąc, że zamiast tym ułatwić sobie życie, utrudniają je nie tylko nam, ale przede wszystkim sobie. Czas i siły marnujemy na niepotrzebnych wysiłkach, gdy mogłyby być użyte daleko produkcyjniej. Jedna Zosia L, jest prawdziwą współpracownicą, niech jej Pan Jezus za to błogosławi.

Wszystkie trudności materialne pochłaniają tyle czasu, ani jego, [ani] sił nie pozostaje, by się specjalnie zajmować współpracownikami, a oni tak bardzo tego potrzebują. Każden by chciał, by mu nic nie brakowało, ale żaden nie zatroszczy się sam, by sobie i swemu najbliższemu otoczeniu ułatwić warunki. Gdyby chcieli po prostu przyjść, powiedzieć, co im brak, i sami pomogli w zaradzaniu złemu. Tymczasem chcieliby, żeby się wszystkiego domyślać, i pokazują swoje niezadowolenie przez złe humory i sabotaż.

(Notatki, s. 99-100)






Portret czwarty: kontemplatycy Bożych tajemnic – dzień 4 nowenny

Kard. Stefan Wyszyński
Błogosławiony Stefan kard. Wyszyński:

Prudnik, 25 grudnia 1954 r.

Z przyzwolenia Ojca Niebieskiego nie mogę dziś stanąć przy ołtarzu katedralnym, by wielbić rodzinne święto Trójcy świętej: Ojca-Rodzica i Syna narodzonego, i Ducha Oblubieńca. Nie mogę uczcić służbą pontyfikalną Ciebie, Bogurodzico Dziewico. – O jedno proszę: Ty, Maryjo, bądź obecna przy tej służbie i spraw, by ci, którzy mnie wyręczają, godnie i chwalebnie czcili Trójcę Świętą, by lepiej służyli niż ja, by Ojciec wziął pełną cześć od Kościoła świętego. Zbierz, Maryjo, chwałę Bożą ze wszystkich świątyń obydwu archidiecezji, [warszawskiej i gnieźnieńskiej], z ust wszystkich kapłanów, wielbiących dziś Ojca i wyznających przed ludźmi Chrystusa, Syna Boga żywego – oczyść z niedoskonałości ludzkiej i złóż w darze Rodzinie Trójcy Świętej.

(Z głębi duszy. Kalendarzyk łaski, s. 46-47)


Błogosławiona m. Elżbieta Róża Czacka:

Laski, dn. 31 X 1927 r.

Obudziłam się tej nocy kilka minut przed pierwszą. Przez jakiś czas, nie mogąc spać, modliłam się. Przyszło mi na myśl, że mam mało czasu rano i że skorzystam z bezsenności, by zmówić oficjum. Przypomniałam sobie postanowienie spowiedzi, by z jak największą uwagą odmawiać wszystkie pacierze. Gdy mówiłam w skupieniu „Aperi, Domine” (otwórz, Panie), uczułam bardzo niewyraźnie nad sobą Pana Jezusa ukrzyżowanego, a jednocześnie uczułam się ogarniętą przez Boga. Coraz wyraźniej czułam obecność Boga przenikającego mnie. Uczułam duszę moją wychodzącą z ciała, a ciało, jakby trup, leżące bez życia. Miałam wrażenie, że jak przedtem dusza była złączoną z ciałem, tak wtedy rozłączona dusza z ciałem połączoną była z Bogiem. Byłam zupełnie przytomna, mogłam nawet zupełnie swobodnie się poruszać, chociaż miałam uczucie zdziwienia z tego powodu. Może nigdy nie rozumiałam odmawianego oficjum, jak wtedy. Każda inna myśl sprawiała mi pewnego rodzaju niepokój i cierpienie. Tak byłam pogrążona w Bogu, że nawet z początku „Zdrowaś Maryja” lub specjalne antyfony o Matce Boskiej sprawiały mi pewną trudność. Dopiero wtedy uspokoiłam się pod tym względem, gdy jasnym mi się stało, że modlitwy do Matki Boskiej wprost zwrócone, poprzez Nią przechodzą, nie zatrzymując się na Niej, trafiają wprost do Boga. Dziwnie łatwo mi było się modlić. Pogrążałam się nie tylko sama w Bogu, ale wszystkich obecnych w Laskach i rozmaitych innych ludzi. Wszystkich kochanych mi i wszystkich nieprzyjaciół, Kościół cały i czyściec cały. I Bóg jakby nachylał się do mojej prośby i ogarniał wszystkich sobą, w miarę jak o to prosiłam.

Prosiłam również szczególniej o łaskę miłości i pokory. Przechodziła mi nawet kilka razy myśl, czy będę umiała to napisać. Ta myśl nawet mi specjalnie nie przeszkadzała. Oddawałam się też zupełnie pod tym względem woli Bożej. Dbając o tyle o możność opisania tej łaski, o ile by było wolą Bożą, żebym ją opisała. Byłam tak dalece przytomną w pogrążeniu się w Bogu, że słyszałam mysz kręcącą się po pokoju. Przez cały czas oficjum, tj. trzy kwadranse, modliłam się tak pogrążona w Bogu. Długo jeszcze po skończeniu oficjum czułam obecność Boga przenikającego mnie. A chociaż duszę miałam rozłączoną z ciałem, jednak czułam, że Bóg przenika również moje ciało. Że je oczyszcza, wypala i umacnia. Gdy wróciłam do zwykłego stanu, spojrzałam na zegarek, była godzina trzecia. Długo jeszcze nie spałam. Modliłam się już zwyczajnie. Powtarzałam sobie kilka razy Komunię świętą dzisiejszą, chociaż Mszy świętej nie miałam czytanej. Ze zdziwieniem usłyszałam, gdy we Mszy świętej Ojciec [Korniłowicz] ją czytał.

Kilka razy już w życiu miałam podobne łaski. Nawet za młodych lat. Tylko wówczas, pamiętam, dusza moja, wychodząc z ciała, ulatywała do Boga i tam przebywała jakiś czas. W Szwajcarii, gdy byłam, również w ten sposób Bóg mi łaski swoje dawał. Za życia Zosi, s. Katarzyny, przez jakiś czas powtarzało się to samo. Tym razem jednak potężniej odczuwałam moc Bożą rozlewającą się na mnie i wkoło mnie.

(Notatki, s. 101-103)






Portret piąty:
ludzie wiary w czasach wojny – dzień 5 nowenny



Błogosławiony Stefan kard. Wyszyński:

Stoczek, 1 sierpnia 1954 r.

Arma lucis (Zbroja światła).

Jesteśmy – mimo woli – pokoleniem bohaterów. W ciągu półwiecza wieku XX spędziliśmy wśród szczęku broni dziesiątki lat. Patrzyliśmy na ludzi uzbrojonych po zęby, jak zalegali okopy; muzyką naszą są armaty, bomby i karabiny maszynowe. Widzieliśmy tysiące poległych żołnierzy, przeżyliśmy śmierć olbrzymów, dyktatorów, autokratów, jednowładców. Rządy zmieniały się w oczach naszych jak liście na drzewach... Czyż może nam coś imponować? Przestaliśmy się bać luf karabinów i armat. Człowiek uzbrojony nie budzi w nas ani lęku, ani... szacunku. Co więcej, bardziej bohaterski wydaje się nam być człowiek bezbronny niż uzbrojony. Śmiesznie wygląda „żołnierz z bronią”, gdyż człowiek, którego zawodową cnotą ma być męstwo, powinien wystąpić do walki z gołymi rękoma jak Dawid...

Czekamy teraz na mocarzy myśli, woli, serca, cnoty... Tylko tych zdolni jesteśmy szanować. Tylko ci są godni stanąć w szranki walki – o lepsze... Abiciamini opera tenebrarum et induamini arma lucis (Odrzućcie dzieła ciemności i przyodziejcie zbroję światła).

(Z głębi duszy. Kalendarzyk łaski, s. 34)


Błogosławiona m. Elżbieta Róża Czacka:

Laski, dn. 16 XII 1928
Historia Dzieła

(...) W roku 1911 powstał warsztat męski. [W] 1912 ochronka [dla] dzieci i przytułek dla staruszek. W roku 1913 powstała szkoła chłopców

Wojna zatrzymała cały rozwój Dzieła. W roku 1915 wyjechałam na kilka tygodni na Wołyń, skąd odwrót wojsk z Galicji odciął mię od Warszawy. Znalazłam się w końcu w Żytomierzu, gdzie pozostałam do 1918 roku. Przez ten czas z trudem i z wielkim poświęceniem kierowniczka zakładu i personel starali się przetrwać ciężkie warunki wojenne. Musieli jednak wszystko zredukować do minimum.

Tymczasem w Żytomierzu postanowiłam zupełnie oddać się Bogu i [od] ks. biskupa Dubowskiego otrzymałam pozwolenie na noszenie habitu Trzeciego Zakonu św. Franciszka, do którego wstąpiłam, gdzie przez dwa lata odbywałam nowicjat pad kierunkiem ks. dyrektora K.

W 1918 roku, jak tylko otrzymałam pozwolenie powrotu do Warszawy, powróciłam do mojej dawnej pracy. W listopadzie 1918 roku wraz z 12 siostrami rozpoczęłam, za pozwoleniem ks. kardynała K. życie zakonne i opiekę nad niewidomymi znajdującymi się w Zakładzie na Polnej. Szczególniejszej jednak opieki i pomocy doznałam od nuncjusza Ratti (przypis: Achilles Ratti (1857-1939), arcybiskup Mediolanu, nuncjusz apostolski w Polsce w latach 1912-1921; późniejszy papież Pius XI), który dobrocią swoją i mądrymi radami swoimi dopomógł mi do przetrwania trudnych i ciężkich chwil. Zarząd i kierowniczka Zakładu obawiali się, że mój habit zaszkodzi sprawie. Przepowiadano mi, że żadnej pomocy od rządu nie będzie można już uzyskać. Tymczasem przeciwnie, wszędzie doznałam bardzo życzliwego przyjęcia i groźby się nie sprawdziły. Pomagało nam znowu Ministerstwo Oświaty i Ministerstwo Pracy i ofiary dobrych i życzliwych ludzi przychodziły nam z pomocą.

W roku 1921 Zarząd postawił mię w położeniu, że albo ja miałam się z Zarządu wycofać, albo Zarząd miał się…

(Notatki, s. 174-176)






Portret szósty: prowadzeni przez Maryję – dzień 6 nowenny

Kard. Stefan Wyszyński
Błogosławiony Stefan kard. Wyszyński:

Komańcza, 8 grudnia 1955 r.

Z woli Bożej jestem znowu wśród gromady kobiet. Zapamiętam sobie: ilekroć wchodzi do twego pokoju kobieta, zawsze wstań, chociaż byłbyś najbardziej zajęty. Wstań, bez względu na to, czy weszła matka przełożona, czy siostra Kleofasa, która pali w piecu. Pamiętaj, że przypomina ci ona zawsze Służebnicę Pańską, na imię której Kościół wstaje. Pamiętaj, że w ten sposób płacisz dług czci twojej Niepokalanej Matce, z którą ściślej jest związana ta niewiasta niż ty. W ten sposób płacisz dług wobec twej rodzonej Matki, która ci usłużyła własną krwią i ciałem... Wstań i nie ociągaj się, pokonaj twą męską wyniosłość i władztwo... Wstań nawet wtedy, gdyby weszła najbiedniejsza z Magdalen... Dopiero wtedy będziesz naśladować Twego Mistrza, który wstał z tronu po prawicy Ojca, aby zstąpić do Służebnicy Pańskiej... Wtedy dopiero będziesz naśladował Ojca Stworzyciela, który Ewie na pomoc przysłał Maryję... Wstań bez zwłoki, dobrze ci to zrobi.

(Z głębi duszy. Kalendarzyk łaski, s. 104)


Błogosławiona m. Elżbieta Róża Czacka:

Laski, dn. 17 III 1928

Wczoraj po pacierzach sióstr zasnęłam i obudziłam się o 11 godz. Czułam, że spać nie będę, więc zaczęłam czytać Dogmatykę. Potem modliłam się zwyczajnie do pierwszej. Niedługo potem odczułam nad sobą obecność i bliskość Matki Najświętszej. Nie wiem, jak długo się tak modliłam, kiedy odczułam obecność obok siebie Pana Jezusa i wtedy odczułam, jak Matka Najświętsza sprawiła, że Pan Jezus, jako Bóg, potęgą swoją Bożą pociągnął mnie całą ku sobie, a ja cała ku Niemu w aktach miłości się porwałam. Zjednoczenie było coraz większe, coraz silniejsze. Znowu siłą magnesu, jakby w obłoku, unoszona byłam cała, tak że jak chwilami zmniejszała się siła przyciągania, czułam, że opadam na łóżko. Powtarzałam krótkie słowa miłości, miłości na wieczność całą. Prosiłam, by mnie bronił od grzechu…

Przerwano mi pisanie. Tak jestem nieumartwiona, że mi było przykro. Oddałam ją zaraz z miłości ku Panu Jezusowi. Przykro mi było nie tylko dlatego, że trudno zwykle złapać wątek tego, co piszę, ale także dlatego, że nieporządnie się z maszyną obchodzą. Starałam się wyrzec zupełnie maszyny i pisania i prosiłam, by Pan Jezus oczyścił we mnie wszystko, co by mogło być przywiązaniem do czegokolwiek.

Zrozumiałam zresztą, że ta przerwa w pisaniu była potrzebna, bo lepiej przypomniałam sobie i uprzytomniłam wszystko, co było. Gdym trwała w tak ścisłym i gorącym zjednoczeniu z Panem Jezusem, Matka Najświętsza była ciągle obecną. Zapomniałam powiedzieć, że na początku tej modlitwy mówiłam Matce Najświętszej, że całą duszą wierzę w Jej pośrednictwo we wszystkich łaskach i tłumaczyłam się, że jeżeli siostrom obawiam się dawać książek o tym do czytania, to dlatego, że obawiam się, by to nie stało się u nich płytką dewocyjką, ale że w każdej chwili, jeżeli Matka Najświętsza to zechce, gotowa jestem sama i wszystkie siostry, i całe Zgromadzenie Jej zupełnie oddać.

Wtedy to Matka Najświętsza okazała mi swoją potęgę i oddała mię Synowi swemu. Znowu miałam wrażenie, że ciało moje wcale nie egzystuje, i zdawało mi się, że wcale poruszyć się nie mogę, tymczasem ze zdziwieniem konstatowałam, że mogłam z największą łatwością się poruszać. Gdym tak trwała w takim gwałtownym zjednoczeniu w obecności Matki Najświętszej zostałam wprowadzona pomiędzy Trójcę Przenajświętszą. Czułam się pogrążoną w Esencji Bożej. (Nie wiem, czy to słowo oddaje dobrze, co mam powiedzieć). Powtarzałam akty miłości. Słowa: „Jezu, Boże mój" nabierały dla mnie dziwnie głębokiego i pełnego znaczenia. Nie bałam się wcałe, tylko miłość bez granic i szczęście, i pragnienie, by się to nigdy nie skończyło. Tymczasem ciągłą miałam wśród szczęścia obawę, że się to wszystko jeszcze musi skończyć. Trwałam tak pogrążona w Bogu bardzo długo. Dwa razy słyszałam przechodzącego pod oknami stróża nocnego. Słyszałam to jakby z daleka. Modliłam się za wszystkich. Za Antka, za Ojca i jego księży, za małą brataniczkę Ojca, oddając ją Matce Najświętszej w opiekę. Za wszystkich w domu. Wszystkich widziałam w Bogu. Wszystkich miałam w sercu, a Bóg ich wraz ze mną przenikał. W jednym momencie Pan Jezus dał mi zrozumieć, że na to mi dał obecną chorobę, bym tylko i jedynie była dla Niego. Gdym wróciła do siebie powoli, spojrzałam na zegarek, było za 5 minut pół do trzeciej. Zjednoczenie jednak trwało w dalszym ciągu.

Niedługo zasnęłam. Obudziłam się o piątej w takim zjednoczeniu z Panem Jezusem, że rozumiałam, że rządzi we mnie wszystkim. Przypominam sobie, że także przedtem, w chwili największego zjednoczenia, oddawałam się cała Bogu powtarzając te słowa; „Et omnia quae intra me sunt” („i wszystko co we mnie” Ps 103 (102). W ogóle czułam, że tylko to mogłam mówić, co mi danym było mówić. Gdy mnie obudzono, wstałam z trudnością, ofiarując zmęczenie moje Matce Najświętszej. Ubieranie w dalszym ciągu w wielkim zjednoczeniu. Do Komunii świętej z radością poszłam. Prosiłam Matkę Najświętszą, by mnie z Aniołami i ze świętymi przygotowała. By we mnie cześć Panu Jezusowi oddawali. Po Komunii świętej zrozumiałam słowa: „żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20). Pogrążona w Bogu, towarzyszyłam Panu Jezusowi w ofierze Mszy świętej. Po Komunii świętej wszystkich zasnęłam na parę minut. Pacierze po Mszy świętej słyszałam i znowu wpadłam w tak głębokie zjednoczenie, że jak Antek przyszedł, myślał, że śpię. Nie wiedziałam, jak się zachować. Nie chciałam sama to zjednoczenie przerywać, a z drugiej strony, chciałam się zachować zwyczajnie. Ciągle prosiłam Pana Jezusa, by sam mnie nauczył, jak się mam zachować. W końcu Antek się spytał, czy się modlę, odpowiedziałam, że „tak”. Przełamałam się, by wstać na śniadanie, na które wcale ochoty nie miałam. Poszłam na nie, by nie zwracać uwagi Antka na to, co się ze mną dzieje. Antek się zaczął ze mnie śmiać, że duchowności ustępują przed jedzeniem. Byłam bardzo rada, bo czułam, że było wręcz inaczej. Z trudnością wielką jadłam i, „toute proportion gardée” (zachowując właściwe proporcje), rozumiałam, jak Pan Jezus jadł po Zmartwychwstaniu przed Apostołami.

Obecnie jest już po południu, mam jakąś trudność w obcowaniu z ludźmi, tak bardzo trwam jeszcze w skupieniu. Staram się jednak jak najzwyczajniej wyglądać.

Rano, gdy kilka osób się do mnie zbliżało, miałam wrażenie, że Pan Jezus wciągnął mnie do samej głębi mojej duszy, by nikt nie mógł przeszkadzać w obcowaniu z Nim. Rano zdawało mi się rozumieć, że rzeczywiście trzeba bardzo ostrożnie siostry dopuszczać do wyłącznego oddania się Matce Najświętszej, aby tylko z prawdziwym zrozumieniem i głębokim przekonaniem, miłością i głęboką rozwagą ten akt oddania się Matce Najświętszej składały. Nie może to być powierzchowna dewocyjka.

(Notatki, s. 152-156)





Portret siódmy: oczyszczani przez Boga – dzień 7 nowenny

Kard. Stefan Wyszyński
Błogosławiony Stefan kard. Wyszyński:

Komańcza, 25 marca 1956

W Palmową Niedzielę, która dziś po raz pierwszy jest uczczeniem Chrystusa Króla, śpiewa Kościół święty: „A rozebrawszy Go, włożyli nań płaszcz szkarłatny...” [por. Mt 27,28]. Kościół pragnie, aby słudzy Jego pamiętali o tym zdarzeniu i dlatego przyodziewa 70 sług swoich w purpurę [kardynalską]. Może być ona niekiedy przedmiotem pożądania i pychy... Ale w rzeczywistości jest symbolem tej Krwi, która obficie spłynęła z Chrystusa Boga-Człowieka i z Chrystusa – Mistycznego Ciała. Trzeba więc w sobie wyniszczać to, co mogło pozostać z pychy, choćby nie łączyło się z pożądaniem... Nie było wprawdzie we mnie pożądania, a bodaj nie było i pychy. Ale nie byłem wolny od swoistego jej odcienia. Ile to razy „droczyłem się” z Panem, gdy musiałem brać na siebie oznaki woli Kościoła? Poczciwa siostra Maksencja nieraz musiała mi powtarzać: „To przecież dla chwały Kościoła świętego”. A jednak unikałem jak mogłem tej czerwieni, niemal nie nosiłem szarfy sutanny czerwonej, płaszcz brałem tylko jako ochronę przed zaziębieniem po kazaniu; nie używałem pończoch czerwonych... Zauważyłem, że niektórzy księża biskupi zaczęli mnie naśladować... A to była jednak pycha, bo więcej w tym było myśli o sobie niż o Chrystusowej purpurze. Jednak, by godnie nosić ozdobę Kościoła, nie tylko nie wystarczy nie pragnąć jej, ale trzeba umieć cenić ją – dla Kościoła. Chrystus nie wzdragał się przyjąć szaty szkarłatnej.

A ja nieustannie „droczyłem się” z wolą Kościoła. A przecież każdy wie, że w tym szkarłacie więcej jest z krwi Kościoła niż z ludzkiej próżności tak, że nigdy pycha ludzka nie będzie zdolna przysłonić prawdy Krwi. Muszę więc cenić sobie najdrobniejszy sznur, by światu głosić Najświętszą Krew Chrystusa i Kościoła…
* * *
Skoro już mam spowiadać się Tobie, Ojcze, z mej pychy, to bodaj jednym z ostatnich grzechów mej pychy był opór, jaki przed 10 laty stawiałem Tobie, gdy kardynał prymas [August] Hlond zwiastował mi posłannictwo biskupie. Chociaż wiedziałem, że to był dzień Zwiastowania nazaretańskiego, to jednak zapomniałem o tym, że w tym dniu Maryja powiedziała: Fiat mihi (niech mi się stanie). A moje: quomodo fiet istud (jakże się to stanie) trwało przez całą noc. Wydało mi się, gdym przyszedł następnego dnia do domu Prymasa, że dziś jestem godniejszy tej łaski niż wczoraj; że to ja przygotowałem się sam na przyjście biskupstwa, przez tę skromną nocną modlitwę w kaplicy Sióstr Wspólnej Pracy. W tym właśnie była moja pycha. Przecież Tyś znał mnie, Ojcze, jeszcze przed tą modlitwą. Tyś wnikał w moje serce, Tyś był świadom moich upadków, nałogów i win żywota. A jednak chciałeś, by mi Kościół śpiewał: qui in diebus suis placuit Deo (który za dni swoich podobał się Bogu). – W swojej pysze nie zauważyłem delikatnej wymówki, którą mi uczynił kardynał Hlond: „Ojcu Świętemu się nie odmawia”. Pycha moja tkwiła w tym, że więcej widziałem grzechy moje niż moc i łaskę Najwyższego. Dziś to lepiej rozumiem niż przed laty dziesięciu. Dziś zdaje mi się, że to był ostatni grzech pychy mojej. Dziś zdaje mi się, że odtąd nie grzeszyłem pychą. A może taka myśl jest jeszcze jednym grzechem pychy?

Dziękuję Ci, Ojcze, że zwiastowanie mego biskupstwa było dokonane w dniu Zwiastowania nazaretańskiego, że przez ten akt łaski dodatkowej dałeś mi do zrozumienia, iż Maryja – „oto Matka moja” [por. J 19,27].

(Z głębi duszy. Kalendarzyk łaski, s. 116-119)


Błogosławiona m. Elżbieta Róża Czacka:

Laski, dn.18 III 1928 r.

Godzina czwarta i pół rano. Wahałam się, czy pisać, bo bardzo zmęczona się czuję i nie wiem, jak opisać będę umiała te łaski i te cuda miłosierdzia Bożego, których doznaję. Wahałam się także dlatego, że tylko w wyjątkowych wypadkach pozwala mi Ojciec [Korniłowicz] pisać. Modliłam się bardzo przed zaczęciem pisania, oddając się zupełnie Panu Jezusowi, by sam mi wskazał, czy mam pisać i jak mam pisać.

Obudziłam się o godzinie pierwszej i zaczęłam się modlić. Po krótkim szukaniu drogi modlitwy oddałam się w opiekę Matki Najświętszej, by nauczyła mię, jak się mam modlić, jak każdą chwilę spędzić. Myślałam o tym, jak wiele mam do czytania i nawet modlitw ustnych do odmówienia. Zostawiłam Matce Najświętszej wybór tego, co mam robić. Wtedy zwróciłam się do Pana Jezusa obecnego w tabernakulum, oddałam Mu się zupełnie w aktach najgorętszej miłości, których mi trudno powtarzać. Całą potęgą swoją wziął mnie Pan Jezus w posiadanie swoje. Ogniem Boskim całą mnie spalał. Im akty miłości były z mojej strony gorętsze, tym bardziej mnie brał Pan Jezus w posiadanie, tym głębiej, tym bardziej ogniem swoim wypalał. Czułam, że się wszystko we mnie wypala. Ogień ani bolesny, ani gorący. Znowu ciało moje przestało istnieć, a raczej przestało być materialnym. Umierałam z miłości.

Pragnęłam i prosiłam, by to zjednoczenie było na wieki. Czułam, że umieram z miłości. Z każdym oddechem, chociaż tylko od czasu do czasu oddychałam głębiej, ale rozumiałam, że z każdym oddechem, którego nie czułam, Pan Jezus coraz głębiej mnie brał w posiadanie, a ogień coraz bardziej wypalał tak, że miałam uczucie dogorywania, tak jak w śmierci. Mówić mogłam tylko to, co Pan Jezus chciał. Mówiłam coraz mniej, coraz bierniej się zachowywałam, bo inaczej zresztą nie mogłam. Czułam, że powinnam spełnić we wszystkim to, co Pan Jezus chce, i dlatego prosiłam Matkę Najświętszą, by mnie uczyła, jak się mam zachować. Czułam znowu bardzo wyraźnie, że już nie żyję ja, ale że żyje we mnie Chrystus. Długi czas leżałam jak pogrążona w śmierci fizycznej, z poczuciem niemożności poruszania się, która jest zawsze pozorna, bo przeciwnie, z największą łatwością mogę się poruszyć, jeżeli wola może tego chcieć.

Nie opisałam wszystkiego dokładnie, bo czuję dziwny wstręt do tego. Jeżeli Ojciec każe, to drugi raz to samo dokładniej opiszę.

Zrozumiałam, że dlatego mi Pan Jezus daje bezsenność w nocy, bo w dzień nie wiadomo, jak wobec ludzi się zachować.

Gdym wróciła prawie do siebie tak, że mogłam spojrzeć na zegarek, było 3. i pół.

Rano, gdym pisała, byłam jakby odurzona tym, co przeszłam, a także tak jeszcze zjednoczona z Bogiem, że mogłam żyć bardziej chwilą obecną, jak wracać myślą do tego, co przeszło. Wiem, że niedokładnie wszystko opisałam, może, jeżeli Ojciec będzie uważał za potrzebne, spróbuję to później opisać. Teraz dodam tylko, że w tym zjednoczeniu, nie wiem jak inaczej to nazwać, była ta różnica z poprzednim, że wtedy Bóg mnie ku sobie podnosił, dziś przeciwnie, zstąpił na mnie i zjednoczenie w miłości było tak gwałtowne z obu stron, bo Pan Jezus wlewał mi całą swoją miłość i Jego miłością Go kochałam. Jednocześnie jakimś słodkim i bezbolesnym ogniem mnie palił całą. Ten ogień nie był przy tym gorący, tylko wypalał wszystko we mnie jednocześnie, zatrzymując się potężniej chwilami to na głowie, to na rekach, po kolei przechodząc przez całe ciało, a ja rozumiałam, że ten ogień paląc mnie oczyszcza i przemienia. Po gwałtownym zjednoczeniu, które powoli się uspokajało, pozostawał ogień, który mnie palił bez palenia. Po francusku mi łatwiej użyć właściwego wyrażenia: Ce feu me consumait (Ten ogień mnie pożerał). Miałam uczucie, że powinnam się dać wypalić do końca. Źle powiedziałam uczucie. Nie było to uczucie, ale rozumienie. Wtedy miałam to uczucie (nie umiem powiedzieć inaczej) dogorywania. Matki Najświętszej się co chwila pytałam, jak się mam zachować.

Zrozumiałam, że powinnam uwielbiać Boga i w tym uwielbieniu pozostałam do końca.

Zauważyłam dziś, że chociaż mało bardzo spałam w nocy, cały dzień czułam się dziwnie dobrze fizycznie. Zjednoczenie, to które jeszcze wczoraj w ciągu dnia miałam, również przeszło. Umysł miałam dziwnie jasny. Mnóstwo mi przychodziło projektów związanych z pracą naszą. Podczas Gorzkich żali, chociaż śpiewy były straszne, odczuwałam głęboką miłość do Pana Jezusa w Przenajświętszym Sakramencie i głębsze o wiele rozumienie Męki Pana Jezusa. Miłość moja ku Matce Najświętszej ciągle się wzmaga.

(Notatki, s. 157-160)






Portret ósmy:
gotowi przyjąć sakrament śmierci – dzień 8 nowenny



Błogosławiony Stefan kard. Wyszyński:

Stoczek, 22 lutego 1954 r.

Ósmy „sakrament” z życia Kościoła – to męczeństwo. Chrystus sam go uświęcił, gdy nazwał błogosławionymi tych, których prześladować będą. – A śmierć męczeńska Chrystusa, którego teologowie nazywają „Wielkim Sakramentem”, czyż nie jest zbawczym momentem pierwszego udzielenia tego „sakramentu”? Ósmy? Czy raczej nie pierwszy?

Stoczek, 4 marca 1954

Idę przez swoje życie kapłańskie pełen nędzy, słabości i ran otrzymanych po drodze. Prawdziwie – „robak, a nie człowiek” [por. Ps 22(21),7]. Wszyscy mają prawo podziwiać całą nieudolność moją. A jednak, idąc, sprawuję swoje posłannictwo kapłańskie. Nędza moja nie przeszkadza mi – dla Bożego miłosierdzia – usłużyć ludziom dobrami, które świat ma najcenniejsze. Tak szedł Chrystus – wzgarda pospólstwa – aż po dzień dzisiejszy. Obszarpany, pobity, ubrudzony w błocie ulicznym, oplwany. A jednak to On zbawił świat... I zbawił go, choć świat natrząsał się ze swego Zbawcy. – Jak te dwie drogi idą blisko siebie. Nieudolność moją dźwiga łaska sakramentalna; nieudolność Jezusa dźwiga Bóstwo Jego... Niech się świat śmieje, byle dzieło zbawienia było wykonane.

Matka Elżbieta Róża Czacka
Błogosławiona m. Elżbieta Róża Czacka:

Laski, dn. 27 III 1928 r.

Każdy dzień przynosi swoje cierpienia. Od kilku dni niepokój o Antka [Marylskiego]. Widać, że cierpi bardzo. Ciężej widzieć cierpienia tych, których się kocha, jak samej cierpieć. Dziś znowu odezwały mi się silne dość bóle świadczące, że choroba u mnie postępuje. Na szczęście moi doktorzy o mnie zapomnieli i dają mi pokój z prześwietlaniem i kuracją. Jeżeli to jest rak, to i tak nic już nie pomoże, o to chodzi tylko, by dobrze cierpieć, i o to proszę Pana Jezusa. Antek sobie nie zdaje sprawy ze stanu mego zdrowia. Nic mu jeszcze nie mówię, żeby go nie martwić. Spowiadałam się dziś z myślą o śmierci. Co to za szczęście móc się tak wyspowiadać u Ojca [Korniłowicza]. Mam nadzieję, że Ojciec mnie przed śmiercią wyspowiada, że będzie przy mojej śmierci. Objawy choroby są tak wyraźne, że dziwnym by było, gdyby mnie Pan Jezus zatrzymał jeszcze na ziemi. Dziś pierwszy wiosenny, ciepły dzień, Myślę, że to ostatnia wiosna w moim życiu. Jeszcze zaledwie kilka miesięcy mam przed sobą. Bóg mi już dał przedsmak nieba, toteż niczego nie żałuję na tej ziemi. Wszystkich bliskich moich mam nadzieję spotkać w niebie. Za wszystkich się modlę. Za przyjaciół i nieprzyjaciół.

Antek, syn mój najlepszy, zastąpi mnie, będzie w dalszym ciągu Dzieło Boże budował, a później spotkamy się w niebie, gdzie będziemy mogli uwielbiać i kochać Boga bez przerwy i bez przeszkód. Tymczasem trzeba z Panem Jezusem jeszcze cierpieć mękę ukrzyżowania, a potem konanie. Wszystko jak On zechce i jak długo zechce. Cupio dissolvi et esse cum Christo (Chcę być rozwiązanym i być z Chrystusem, Flp 1,23).

(Notatki, s. 161-162)






Portret dziewiąty: ludzie zawierzenia Bogu – dzień 9 nowenny

Kard. Stefan Wyszyński
Błogosławiony Stefan kard. Wyszyński:

Komańcza, 16 stycznia 1956 r.

Gdybyś nawet nie miał dla mnie, Ojcze Najlepszy, nic więcej, jak kamień rzucony złośliwą ręką, to pragnę przyjąć go, jak największą łaskę Twoją; pragnę go ucałować, aby – jak świętemu Szczepanowi – wydał mi się słodki. I gdybyś nawet nie miał dla mnie, Ojcze miłości, żadnego słowa dobrego, tylko obelgę nieprzyjaciół krzyża, tylko potwarz i szyderstwo – to jeszcze pragnę uznać to za łaskę, na którą jedynie zdolny jestem sobie zasłużyć. I gdyby już nie było dla mnie miejsca przy Twoich ołtarzach, Ojcze Wieczystego Kapłana, to jeszcze pragnę w tym widzieć Świętość Troistą, która sama jedna zna wartość i godność kapłaństwa i wie, kto jest zdolny godnie Ci służyć. I gdybyś zamknął usta moje tak, żebym nie miał możności więcej wyznawać Syna Twego przed ludźmi – to jeszcze, wyznając Cię w sercu swoim, czcić będę potęgę Twoją, która zdolna jest ożywić kamienie ze ścian, by głosiły chwałę Twoją, by wołały do głuchych.

Tak, Ojcze, bo wszystko, co od Ciebie przychodzi, co z Twego jest dopuszczenia, jest największą dla mnie łaską, jest znakiem Twojej miłości; wszystko to zasługuje na zawierzenie Tobie.

(Z głębi duszy. Kalendarzyk łaski, s. 106-107)


Błogosławiona m. Elżbieta Róża Czacka:

Warszawa, dn. 19 IX 1927

In Te, Domine, speravi, non confundar in aeternum (W Tobie, Panie, złożyłem nadzieję, nie będę zawstydzon na wieki).

Całe nasze Dzieło opiera się na wierze w Opatrzność Bożą. W Laskach (Różannej) mało kto rozumie, na czym polega to życie, a nawet niektórzy mają o tym rodzaju życia fałszywe zupełnie pojęcie. Dla wielu, szczególniej dla tych, którzy [z] zewnątrz od czasu do czasu mają styczność z Dziełem, jest to idylla bez troski i bez cierpień. Dla wielu, a przeważnie dla mieszkańców Lasek, tych którzy nie wiedzą, z jakim trudem zdobywane są środki potrzebne do życia, a ponieważ wszystko otrzymują bez trudu, każden choćby najmniejszy brak przypisują złej administracji i krytykują ją uważając, że gdyby oni rządzili, byłoby wszystko bez porównania lepiej. Mała tylko garstka pracowników Dzieła dźwiga cały ciężar Dzieła. Często im ciężej, im trudniej zdobyć potrzebne środki do życia, tym więcej widać wkoło siebie niezadowolenia i tym większe są często wymagania. Gdy Bóg dopuszcza ciężki okres, wydaje się, że po ludzku znikąd nie może przyjść pomoc. Trudności się piętrzą, długi rosną. Szczególniej ciążą długi u biednych ludzi. Wtedy czuje się całą wielką odpowiedzialność. Żyć jednak trzeba i brnąć dalej, bo Dzieło od początku prawie bez żadnych ludzkich podstaw istniało. Wtedy, kiedy tak ciężko, ci, co mają odpowiedzialność za Dzieło (brat Piotr, ja i kilka sióstr zajmujących się gospodarstwem), całą siłą dusze nasze zwracamy ku Bogu, prosząc o ratunek. Akty wiary i ufności w Opatrzność Bożą są jakby bezustannym krzykiem serca wołającego o ratunek. Prócz modlitwy ciągłej, bezustanne starania i trudy, by spełnić obowiązek i nic nie zaniedbać z tego, co może być pomocą. Chodzenie po biurach i po rozmaitych urzędach, znoszenie rozmaitych przykrości, upokorzeń i trudów, a także zmęczenia ponad wszelki wyraz. To wszystko znosi się z wiarą, że na każdy dzień Bóg da do zniesienia tyle, ile człowiek znieść może. Gdy się zrobiło wszystko, co do nas należało, rozumiemy, że sługami niepożytecznymi jesteśmy i że tylko Bóg od nas wymaga, byśmy nasz obowiązek spełnili, a nas wcale nie potrzebuje i najczęściej pokazuje to, dając nam pomoc z innej strony niż z tej, z której jej oczekiwaliśmy. Wtedy poczucie, że się jest narzędziem i tylko narzędziem w ręku Bożym, staje się tak wielkim, że obojętną staje się rzeczą, czy po ludzku wysiłki nasze dają jakieś rezultaty. Chodzi tu o akty cnót i o wynik ostateczny. Wobec ciężkich często momentów w naszym życiu zadaję sobie pytanie, czy słuszną jest rzeczą, by tylko drobna część mieszkańców Lasek niosła cały ciężar dnia. Czy nie należałoby jednak, by przynajmniej modlitwą i szczególniej modlitwą starali się wszyscy pomagać tym, którzy czasami upadają prawie pod ciężarem trudów i wysiłku duchowego i fizycznego.

Tymczasem beztroska niektórych osób w Zakładzie jest tak wielka, a życie ich duchowe tak rzekomo wysokie, że uważają za ubliżenie modlić się o rzeczy doczesne. Niewątpliwie, że byłoby złą rzeczą modlić się tylko, lub szczególniej, o rzeczy doczesne. Przy tym nie byłoby dobrą rzeczą wypraszać sobie jakieś specjalne dobra doczesne, szczególniej osobiste. Przede wszystkim modlitwa o rzeczy doczesne powinna mieć na względzie dobra duchowe: tj. uproszenie wiary i ufności do przetrwania ciężkich chwil z poddaniem się woli Bożej, o cierpliwość i wytrwałość potrzebną, o pokorę, by znosić wszystkie upokorzenia, które pociąga za sobą ubóstwo. Pan Jezus zresztą sam nauczył nas, byśmy prosili o chleb nasz powszedni. Zresztą modlitwa powinna wprost z duszy płynąć do Boga i chyba wtedy tylko jest prawdziwą, jeżeli jest prostą. Inaczej modlitwa i stosunek nasz do Boga byłby jakiś sztuczny i nieprawdziwy.

W Laskach również za mało się modlą za dobroczyńców i w ogóle za tych wszystkich, którzy pomagają w tej ciężkiej pracy. Myślę, że nie dość zdają sobie na ogół sprawę, ile trudów i wysiłków Dzieło to kosztuje. Zrodziło się ono i rodzi się ciągle w cierpieniach i bólach niewypowiedzianych. Wiedzą o tym może tylko ci, którzy cały ciężar na barkach swoich dźwigają, i Bóg, któremu się podobało taką drogą to Dzieło prowadzić.

(Notatki, s. 68-71)


Modlitwa Matki Elżbiety Róży Czackiej

Panie, Boże mój,
Tobie ofiaruję krzyż mój całodzienny
z miłości ku Tobie,
w zjednoczeniu z Męką Pana Jezusa,
na większą cześć i chwałę Twoją,
na intencję Ojca Świętego,
Kościoła świętego i Ojczyzny,
na zadośćuczynienie za grzechy moje,
za grzechy całego świata,
a w szczególności za duchową ślepotę ludzi.


Ojcze nasz, Zdrowaś Mario, Chwała Ojcu...



Teksty pochodzą z książek: Stefan kardynał Wyszyński, Z głębi duszy. Kalendarzyk łaski. Warszawa 2019. Matka Elżbieta Czacka, Notatki, Laski 2015.


  Klasycy     Pytania o rodzinę      Strona główna