Pełnia modlitwy
Jacek Woroniecki OP



SZTUKA MODLITWY
Szczególne łaski na drodze kontemplacji

"I będzie potem: Wyleję ducha mego na wszelkie ciało i prorokować będą synowie wasi i córki wasze; starcom waszym sny śnić się będą, a młodzieńcy wasi widzenia widzieć będą."
Jl 3, 1


Kto przeszedł próg między rozmyślaniem a kontemplacją, nie jest bynajmniej u kresu życia duchowego. Przeciwnie, on wchodzi w nową jego fazę, w której czekają go niezliczone możliwości rozwoju i postępu trudne do ujęcia w jakieś systematyczne ramy. Jeśli w niższych dziedzinach stworzenia zdumieni jesteśmy rozmaitością istot i różnorodnością objawów ich działalności i życia, to cóż dopiero u jego szczytu, gdzie istota rozumna wchodzi w kontakt z Bogiem.

Nie będziemy jednak mówić tu o dalszych formach rozwoju modlitwy kontemplacyjnej, o których można się poinformować w specjalnych dziełach poświęconych temu przedmiotowi. Uważamy natomiast za pożyteczne dać garstkę wiadomości o pewnych szczególnych łaskach Bożych, które nieraz zdarzają się na drodze kontemplacji, a mianowicie o natchnieniach, widzeniach, objawieniach, słowach Bożych, proroctwach itp. Wiele tu może być okazji do złudzeń i błądzenia, toteż dobrze jest nieco spopularyzować trzeźwą doktrynę Kościoła w tej materii.

Pomimo poważnych niebezpieczeństw ulegania w tej dziedzinie ułudom, nie należy bynajmniej żywić szczególnych uprzedzeń do całej dziedziny zjawisk tego rodzaju i odrzucać je wszystkie w czambuł, traktując jako objawy chorobliwej, anormalnej psychiki. Bóg wyraźnie zapowiedział już w Starym Testamencie, że będzie się w ten sposób udzielał duszom przez siebie wybranym, a Nowy Testament świadczy, że w początkach Kościoła tego rodzaju łaski były i bardzo intensywne i bardzo częste. Stopniowo, w miarę jak się nowa wiara umacniała i życie chrześcijan ustalało się w utartych kolejach, i te nadzwyczajne pomoce Boże stawały się coraz rzadsze, aczkolwiek nigdy nie znikały w Kościele. Również w naszych czasach się nieraz z nimi spotykamy. Wiele z nich Kościół w ciągu wieków zatwierdził swą powagą, widząc, że nic przeciwnego wierze nie zawierają i że mogą być zachętą dla chrześcijan do pobożnego życia. Najznakomitsze z nich były może te, które stały się pobudką do publicznego kultu Najświętszego Sakramentu w XIII wieku i Najświętszego Serca Pana Jezusa w XVII wieku. Tego rodzaju zatwierdzeń ze strony Kościoła nie należy stawiać na równi z jego orzeczeniami dogmatycznymi. Przedmiotem wiary w tego rodzaju objawieniach jest tylko to, co w nim było już przed nimi i niezależnie od nich, a więc obecność Pana Jezusa pod postaciami eucharystycznymi i nauka o nieskończonej miłości Chrystusa Pana do całego rodu ludzkiego. Zaś przekonanie, że objawienie bł. Julianny z Liege i św. Małgorzaty Marii Alacoque były Boskiego pochodzenia, przedmiotem wiary teologicznej być nie mogą, gdyż nie są zawarte w skarbcu wiary, który ze śmiercią ostatniego z apostołów został raz na zawsze zamknięty. Przekonanie to dyktuje nam nasza nadprzyrodzona roztropność, oświecona wiarą. Ona to sprawia, że zważywszy zupełną zgodność tych objawień z ogólną nauką Chrystusa, świętość życia osób, którym były dane, i następstwa, jakie w rozwoju życia religijnego wywołały, uznajemy je za pochodzące naprawdę od Boga. To samo można powiedzieć i o Lourdes, podobnie jak i o Fatimie.

Żywoty świętych uczą nas wszakże, że do najwiarygodniejszych objawów łask Bożych tego rodzaju nieraz się przyłączają i inne, czy to pochodzące od wroga naszych dusz, czy to z chorobliwego, przeczulonego usposobienia. Wielu świętych, sama np. św. Teresa zdawała sobie sprawę, że szatan stara się, o ile może, podrobić działanie Boże, aby dusze w błąd wprowadzić i zaniepokoić, i to nam tłumaczy, dlaczego konieczne jest danie pewnych wskazówek osobom, które podobnych łask w mniejszym czy też większym stopniu doznają. Niezmiernie cenna pod tym względem jest nauka św. Jana od Krzyża.

Zdawałoby się, że przede wszystkim należałoby ustalić znaki, po których można by z pewną dozą prawdopodobieństwa poznać, czy dane objawy nadzwyczajne pochodzą od Boga, czy też od diabła, czy wreszcie z urojenia nie opanowanej lub chorobliwej wyobraźni. Po ustaleniu tych znaków można by dopiero przystąpić do zastanowienia się nad tym, jak się zachowywać wobec każdej z tych kategorii. Jasnym się bowiem wydaje, że zachowanie to winno być różne: łaski Boże należy przyjmować z radością i wychodzić na ich spotkanie, pokusy diabelskie ze wstrętem odrzucać, a z ułud wyobraźni się leczyć.

Otóż jedna z wielkich zasług św. Jana od Krzyża polega na tym, że z wielką ścisłością, a jednocześnie i prostotą dowiódł, iż takie stanowisko jest zupełnie błędne i że odwrócił porządek tych dwóch zagadnień. Nie od poszukiwań, które widzenia i objawienia są prawdziwe, a które nie, należy zaczynać, lecz od ustalenia zasady jak się zachowywać wobec nich wszystkich, niezależnie od tego, jakiego są pochodzenia. Decydująca jest tu postawa duszy. Jeśli jest taka, jaka być powinna, to i najgorsze z nich, czy to diabelskiego czy chorobliwego pochodzenia, nic jej nie zaszkodzą, i nawet mogą wyjść na jej dobro. Jeśli zaś dusza zajmie niewłaściwą postawę, to mogą ją przyprawić o zgubę najprawdziwsze łaski od Boga.

Postawą tą winno być zupełne nieprzywiązywanie się do tego rodzaju zjawisk nadzwyczajnych życia duchowego, nieprzejmowanie się nimi i nie przypisywanie im większego znaczenia niż mieć mogą. Kto taką postawę zajmie, temu i te, które są złego pochodzenia, nie zaszkodzą, zaś przeciwnie, kto się będzie nimi bawił i przejmował, temu i najlepsze, pochodzenia Boskiego, zaszkodzą i od Boga odgrodzą. Dusza, która podobnych rzeczy doświadcza, winna żyć pełnią wiary i z niej czerpać to przekonanie, że dary i łaski przeznaczone dla wszystkich wiernych i złożone w skarbcu Kościoła dla uświęcenia dusz, przede wszystkim sakramenty święte z Eucharystią na czele, więcej jej dają niż te nadzwyczajne komunikacje, którymi nieraz Bóg ją nawiedza. Jeśli one są naprawdę Boskiego pochodzenia, to jedno tylko mają na celu, aby ją bardziej zjednoczyć z Chrystusem i Jego Kościołem i uczynić bardziej podatną na łaski spływające do niej z jego skarbca.

Mógłby ktoś powiedzieć, że przecież byłoby brakiem czci dla Boga, gdyby dusza, którą On szczególnymi łaskami nawiedza, nic sobie z nich nie robiła, że równałoby się to z ich lekceważeniem i pozbawieniem się darów, które Bóg dla niej przeznaczył. Otóż św. Jan od Krzyża przewidział, a może i słyszał nieraz ten zarzut i nie wahał się w odpowiedzi uspokajać, że o braku czci dla Boga i utracie łask przeznaczonych przez Niego dla danej duszy mowy być nie może. Przeciwnie, gdy dusza skupiona w Bogu nie pozwala sobie niczym, nawet Jego darami, odrywać się od niego, wtedy jest najlepiej przygotowana, aby te łaski przyjąć, i żadna z nich nie pozostanie w niej próżna. Co Bóg przeznaczył duszy przez tego rodzaju nadzwyczajne objawy, tego zawsze w niej dokona, byleby ona mu nie przeszkadzała i dla łask, jakie jej daje, nie zmniejszała ani trochę swego do Niego przywiązania. Co pomyślelibyśmy o dziecku, które obdarowane przez powracającego z podróży ojca, nie uściskałoby go nawet i rzuciło się zaraz na zabawki, zajmując się o wiele więcej nimi niż dawno nie widzianym tatusiem! Jak boleśnie jego serce odczułoby zaczątki egoizmu, hamujące najpiękniejsze uczucia miłości do rodziców.

Zatrzymywanie się nad łaskami nadzwyczajnymi, których Bóg może duszy udzielić, oprócz przesłaniania jej samego Dawcy darów i hamowania dopływu Jego łask, przedstawia jeszcze i to niebezpieczeństwo, że może w niej rozbudzić czy to próżność z takich wyróżnień; które nie są udziałem wszystkich, czy też nawet i pychę, szepczącą w cichości, że to właściwie jej się należało, że zdobyła te wyróżnienia własnymi zasługami. Jasne, że utrwalanie się w niej podobnych nastrojów musi się stać dla duszy zabójczym. Więcej łask nadzwyczajnych od Boga już nie dostanie, a że się w nich rozmiłowała, przeto zacznie ich szukać i w wyobraźni sobie dośpiewywać to wszystko, co jej próżność i pycha podsunie. Zwykle i zły duch korzysta z takiej chwili, ażeby zacząć swoją grę. Potrafi on doskonale podrabiać niektóre łaski nadzwyczajne niższego rzędu, tak iż dusza łatwo da się chwycić na ich lep i dalej będzie w przekonaniu, że jest wybrana przez Boga do wyższej świętości, a może nawet i do jakiejś wybitniejszej działalności w Kościele.

Wiemy dobrze, że podobne uleganie ułudom wyobraźni i podszeptom złego ducha wiele złego duszom wyrządziło w ciągu dziejów i że niejedno odstępstwo, niejedna herezja w nich miała swój początek.(...) Póki żyjemy, nigdy nie możemy być pewni naszej wierności do końca i tylko pokorne błaganie o łaskę wytrwania może nam dać ufność, że nam jej Bóg nie odmówi. Żadne łaski nadzwyczajne nie dają duszy zapewnienia, że utrzyma się w łasce uświęcającej do śmierci, i dlatego ponad nie trzeba zawsze stawiać to, co jest istotne w życiu chrześcijanina, a mianowicie wierne praktykowanie cnót teologicznych — wiary, nadziei i miłości - wraz z całą towarzyszącą im świtą cnót moralnych i darów.

Gdy dusza zostanie umocniona w tej zasadniczej postawie i nie wyrywa się do łask nadzwyczajnych, ale raczej się od nich wyprasza, wtedy dopiero na drugim miejscu wolno się zastanowić nad ich charakterem i poszukać, z jakiego mogą pochodzić źródła. Będzie to mniej zadaniem samej osoby doznającej podobnych łask, ile jej kierownika lub doradcy, któremu nie braknie w tradycji chrześcijańskiej wskazówek, jak ma tu postępować.

Gdy dowie się on, że osoba, którą kieruje, słyszy jakieś wewnętrzne słowa jakoby pochodzące od Boga i zawierające jakieś pouczenia, nakazy lub żądania odnoszące się czy to do niej samej, czy też do innych, winien on będzie zawsze porównać ich treść z nauką Kościoła i przekonać się, czy nie jest z nią w jakiejś sprzeczności. Gdy stwierdzi, że nie zawierają nic, co by się jej sprzeciwiało, ma już pierwszy warunek do uznania za możliwe Boskiego pochodzenia takiej komunikacji. Mówimy tylko "możliwe", bo do uznania ich za takie czegoś więcej jeszcze potrzeba. Rzeczy zgodne z nauką Kościoła mogą być wytworami własnej pracy umysłowej, a nawet podsunięte przez złego ducha dla pozyskania sobie zaufania duszy i tym łatwiejszego wprowadzenia później innymi widzeniami w błąd.

Ten pierwszy znak jest tedy raczej negatywny. Gdzie go nie ma, tzn. gdzie treść tego rodzaju objawień okazuje niezgodność z prawdami wiary, z tradycją Kościoła, nawet z ogólnie przyjętymi w Kościele obyczajami życia chrześcijańskiego, tam należy się zachowywać z wielkim niedowierzaniem i nie pozwalać na nic, co by z nich wypływało dla praktyki.

Natomiast, o ile jakieś żądania, które dana osoba uważa za Boskiego pochodzenia, są zgodne z nauką Kościoła i jego obyczajami, można na nie pozwalać, ale zaznaczając, że się to czyni bynajmniej nie dla ich mniemanego Boskiego pochodzenia, ale dlatego że skądinąd są godziwe, pożyteczne dla dusz i wypróbowane w życiu chrześcijan. Św. Jan od Krzyża dodaje wszakże, że należy trudniej na nie pozwalać, gdy się opierają na widzeniach, niż gdy tych ostatnich nie ma, zły duch może bowiem z początku swych zabiegów podsuwać najlepsze praktyki dla zmylenia czujności osoby, która ich doświadcza, oraz jej kierownika.

Drugim zadaniem, jakie tu czeka kierownika, jest zdać sobie dobrze sprawę z usposobienia osoby, która się do niego zgłasza z podobnymi objawami życia duchowego. Wypadnie się przekonać, w jakim stopniu posiada równowagę duchową, stałość charakteru, panowanie nad sobą, czy nie jest zbyt sobą zajęta, skłonna do przesady i kłamstwa, zmienna i ulegająca fantazjom i humorom. Nie idzie zatem o to, aby wykluczać od wyższych form życia duchowego i towarzyszących im objawów osoby o słabszej konstytucji nerwowej, którą to życie, gdy przybiera intensywniejszą postać, jeszcze bardziej osłabia. Ale i od nich także należy wymagać panowania nad swymi stanami nerwowymi i rozumnej kontroli nad tymi zaburzeniami, które one mogą do życia psychicznego wprowadzić. Tam gdzie się zdarzać będą tego rodzaju objawy nerwowe o charakterze patologicznym, wypadnie być jeszcze bardziej czujnym i ostrożnym, gdy będzie szło o nadzwyczajne łaski w życiu duchowym.

Również ten znak, podobnie jak poprzedni, jest więc raczej negatywny. Z tego bowiem, że ktoś posiada równowagę duchową lub że nad jej brakami doskonale panuje, nie wynika jeszcze, aby to, co uważa za łaski pochodzące bezpośrednio od Boga, było tym w rzeczywistości. Trzeba jeszcze mocniejszych dowodów, bardziej pozytywnych, i to da nam trzeci znak mający największą doniosłość.

Polega on na tym, aby stwierdzić, jakie skutki nadzwyczajne łaski sprawiają w duszy, która ich doznaje. Jeśli żadnych dodatnich skutków nie przynoszą i dusza dalej trwa w tym samym stanie i wcale nie postępuje naprzód, to trudno uznać, aby łaski nadzwyczajne, o których mówi, pochodziły od Boga. Możliwe, że w początku istotnie Bóg chciał ją tym sposobem podniecić do wierniejszej swej służby, ale ona nie poddała się jak należy działaniu Bożemu i tylko nabrała przywiązania do tych nadzwyczajnych objawów życia duchowego. Wtedy gdy Bóg przestał się jej udzielać w ten sposób, sama nieświadomie zaczęła dorabiać sobie w wyobraźni i umyśle różne objawienia i widzenia, przy czym zły duch nieraz mógł z nią w tym niepostrzeżenie współdziałać.

Rzecz przedstawia się inaczej, jeśli w duszy, nawiedzanej na modlitwie szczególnymi łaskami, jest widoczny postęp duchowy. Gdy strzeże się wszelkiego do nich przywiązania i nie przecenia ich doniosłości, gdy się o nie u Boga nie naprasza i raczej wyprasza, a jednocześnie staje się coraz cichsza, spokojniejsza, bardziej umartwiona i skupiona, gdy miłość bliźniego, cierpliwość i pogoda ducha nawet w przeciwnościach wciąż w niej rosną, wtedy można już z poważną dozą prawdopodobieństwa uznać, że to, co się w niej dzieje, jest i pochodzenia Bożego.

Ale i tu jeszcze wypadnie określić, co pod Bożym pochodzeniem tego rodzaju łask rozumiemy. Tam, gdzie powyższe trzy znaki dadzą się stwierdzić, nie może być wątpliwości, że mamy do czynienia z duszą żyjącą pełnią życia nadprzyrodzonego. W tym sensie i łaski nadzwyczajne, których doznaje, są Boskiego pochodzenia, jak wszystko, co jest nadprzyrodzone, ale niekoniecznie są one czymś nadzwyczajnym, wykraczającym poza ramy normalnego rozwoju łaski uświęcającej w duszy. W ramach tych mieści się pełny rozkwit darów Ducha Świętego, mogący doprowadzić dusze do daleko idącego zjednoczenia z Bogiem, które jest kresem życia mistycznego tu, na ziemi, ale któremu żadne łaski nadzwyczajne (objawienia, widzenia, proroctwa, słowa usłyszane w głębi duszy i jakoby pochodzące od Boga itp.) nie towarzyszą. Wielu świętych już tu, za życia, bardzo daleko zaszło na tej drodze zjednoczenia z Bogiem, a żadnych podobnych komunikacji Bożych nie zaznało.

Otóż co do wielu łask, których dusze doświadczają na modlitwie i które uważają za nadzwyczajne, śmiało można się zapytać, czy są one nimi w samej rzeczy, czy też nie wchodzą w ramy zwyczajnego rozwoju ukrytego, tzn. mistycznego życia łaski uświęcającej w duszy. Niejeden objaw tego rodzaju dałby się może łatwo wytłumaczyć intensywnym działaniem któregoś z darów Ducha Świętego i tylko sama osoba, która go doświadcza, tłumaczy go sobie jako odezwanie się Boga w jej duszy. W myślach, które w niej powstają, słyszy jakby cudzy jakiś głos przemawiający do niej, podczas gdy jest to właściwie jej własny głos, wzmocniony tylko, jakby przez mikrofon, działalnością któregoś z darów, dzięki czemu ona w nim swego głosu nie poznaje.

Dla rozstrzygnięcia tego zagadnienia sięgnijmyˇ ponownie do św. Jana od Krzyża, do jego nauki o trzech stopniach tych wewnętrznych odezwań się Bożych w duszach. Nie idzie tu już bynajmniej o widzenie zmysłowe, czy to zewnętrzne czy wewnętrzne, które opiera się na wyobraźni i przedstawia najmniejszą wartość w dziedzinie mistyki, ale o zjawiska czysto umysłowe, jakie dopiero później odzywają się w zmysłowym aparacie duszy. Otóż święty Doktor Karmelu na najniższym stopniu stawia tu "słowa sukcesywne", tj. takie stany, w których duszy się zdaje, że słyszy w sobie jakby jakieś przemówienie, składające się z łączących się z sobą słów i zdań. Tu, rzecz oczywista, łatwo może nastąpić w niej to złudzenie, że to ktoś w niej przemawia, podczas gdy to ona sama pod tchnieniem łaski snuje w sobie te myśli, w których siebie nie poznaje, tak dalece przekraczają one swą intensywnością zwykły jej tok myślenia. Mieliśmy tu zjawisko charakteru niewątpliwie nadprzyrodzonego, a więc pochodzenia Bożego, ale bynajmniej nie nadzwyczajne, które nie wymaga bezpośredniej interwencji Bożej.

Tego rodzaju złudzenie łatwo się może przydarzyć, jeśli słowa sukcesywne odnoszą się do samej duszy, która je słyszy i zawierają Boże żądania względem niej. Gdy natomiast słowa takie przekraczają własny zakres jej spraw i trudno przypuszczać, aby mogła ona z siebie wysnuć ich treść, wtedy łatwiej można przypuścić, że to naprawdę Bóg w niej przemawia i czyni z niej swe narzędzie do przeprowadzenia planów swej Opatrzności. W żywotach bł. Anieli z Foligno, św. Katarzyny ze Sieny, św. Teresy, św. Małgorzaty Marii Alacoque i wielu innych mamy niemało takich komunikacji Bożych o charakterze słów sukcesywnych, których nadzwyczajne pochodzenie od samego Boga zostało aż nadto potwierdzone ich następstwami i przebiegiem zdarzeń, czy to w pojedynczych duszach, czy też nawet na arenie dziejów Kościoła. Dodajmy wszakże, że tam, gdzie idzie o słowa sukcesywne, zawsze istnieje pewne niebezpieczeństwo nieświadomego podrobienia ich przez przyrodzoną grę wyobraźni i że zły duch przez tę furtkę umie się też wcisnąć nawet do dusz doświadczających najautentyczniejszej bezpośredniej interwencji Bożej.

Wyższym stopniem są według św. Jana od Krzyża "słowa formalne", które w przeciwieństwie do poprzednich są krótkie, zwięzłe i najczęściej zawierają jakieś pouczenia lub żądania Boże, nieraz bardzo przeciwne zwykłym skłonnościom duszy. I tu dusza nie jest zabezpieczona przeciw ułudom własnej wyobraźni i złego ducha, ale ma jeden niezawodny znak ostrzegawczy; te ostatnie zawsze będą raczej pochlebiać jej przyrodzonym skłonnościom i iść im na rękę, tymczasem tamte Boże będą od niej wymagać wyrzeczeń, zaparcia się siebie i tą drogą będą ją podciągać w górę. Również w tym wypadku nie wolno w każdym oddźwięku łaski w duszy dopatrywać się takiego słowa formalnego i iść za jego wskazaniami. Roztropne zastanowienie się nad nim i poddanie go pod sąd doświadczonego kierownika nie będzie ociąganiem się w wypełnianiu rozkazu Bożego, a zbyt pochopne posłuszeństwo takiemu słowu musiałoby świadczyć, że człowiek ma do tego rodzaju łask nadzwyczajnych pewne przywiązanie, które mu tylko na szkodę wyjść może.

O wiele doskonalsze od tamtych dwóch są tak zwane przez św. Jana "słowa substancjalne", przez które Bóg nie tylko mówi coś duszy, ale i sprawia w niej to, co mówi. Są to krótkie, zwięzłe słowa, ale niosą z sobą niezwykłą moc spełnienia tego, co zawierają. Bóg powie np. duszy zaniepokojonej lub zatrwożonej: Uspokój się, nie trwóż się — i oto wnet przenika ją nieznany dotąd spokój, a wszelki ślad trwogi z niej znika. Tego rodzaju łaski są najcenniejsze, ich nikt już nie podrobi i w niczym duszy zaszkodzić nie mogą. Na darmo by się ona siliła, aby je w sobie wywołać, ale i oprzeć się ich działaniu też nie ma mocy, bo przez nie sam Bóg sprawia w niej to, co zamierzył.

Widzimy więc, że nawet gdy nie mamy powodu wątpić o nadprzyrodzonym charakterze łask, jakich dusza doświadcza, nie wynika stąd jeszcze, aby w nich zaraz widzieć coś nadzwyczajnego, sięgającego poza ramy normalnego rozwoju łaski uświęcającej w duszy. A nawet gdy się stwierdzi nadzwyczajną interwencję Bożą, nie należy przeceniać tego rodzaju łask. Nie przewyższają one tych darów, które Bóg wszystkim daje w zarodku w łasce uświęcającej.





Spis treści