Pełnia modlitwy
Jacek Woroniecki OP



SZTUKA MODLITWY
Kontemplacja

"Przeto przynęcę ją, zawiodę ją na pustynię i będę jej mówił do serca. "
Oz 2, 16


Kto przeczytał poprzedni rozdział poświęcony rozmyślaniu, powinien był dojść do przekonania, że zajmuje ono w życiu duchowym chrześcijan bardzo ważne miejsce i że z rzadkimi wyjątkami każdy, kto poważnie dąży do doskonałości i któremu warunki życia na to pozwalają, winien przez tę elementarną szkołę życia duchowego przejść.

Ale teraz zjawia się pytanie, czy ma w niej długo pozostawać, czy też winien raczej po jakimś czasie opuścić ją i przejść do szkoły wyższego stopnia. Innymi słowy, czy to systematyczne rozmyślanie, któreśmy dopiero co opisali, ma trwać przez całe życie, czy też jest ono wstępem i przygotowaniem, które normalnie prowadzi duszę do wyższych, prostszych form modlitwy.

Otóż tak jest niewątpliwie. Rozmyślanie nie jest kresem naszego życia duchowego, ale jest początkiem, i kto wiernie mu się będzie przez jakiś czas oddawał, ten zacznie postępować naprzód w umiejętności modlitwy, tak iż z czasem te ramki, które ono mu zapewniało, aby ułatwić pierwsze kroki na tej drodze, staną się zbyteczne.

Zapewne, że są dusze, które się tak do ramek rozmyślania przyzwyczajają, że nie mogą inaczej modlitwy myślnej odprawiać. Należy je zostawić w spokoju i nie zmuszać do innych form modlitwy, które im nie odpowiadają; sumienne, odbywane przez całe życie rozmyślanie będzie dla nich potężnym czynnikiem uświęcenia.

Ale jakże błędnym i dalekim od tradycji chrześcijańskiej i nauki wielkich jej mistrzów byłoby żądać tego od wszystkich dusz i zatrzymywać je na tym pierwszym stopniu umiejętności modlitwy, wtedy gdy dojrzały one już do tego, aby się wznieść wyżej. Są ludzie, którzy tak słabo nauczyli się czytać, że całe życie umieją tylko sylabizować i to wodząc palcem po liniach. Nikomu jednak nie przyjdzie na myśl wszystkim radzić, aby tak czynili i o większą sprawność w czytaniu się nie starali.

Umiejętność modlenia się, podobnie jak każda umiejętność ludzka, podlega rozwojowi i poznać warunki, przejawy i prawa tego rozwoju jest dla życia duchowego sprawą pierwszorzędnej doniosłości. Podobnie jak w każdej sprawności, tak i w umiejętności modlitwy następuje, w miarę jej rozwoju, uproszczenie. To co na początku wymagało namysłu i zastanowienia, a więc pewnego dłuższego i krótszego rozumowania, teraz odbywa się coraz bardziej samorzutnie, bo rozum nabrał już tej sprawności, która mu pozwala zastąpić rozumowanie intuicją tego, co w danej chwili trzeba zrobić. I na modlitwie rozumowanie coraz bardziej zastępuje intuicja, jako prosty wgląd w tyle razy już przemyślane prawdy i ciche zatrzymanie umysłu na nich. Na tym polega istotna różnica między rozmyślaniem i kontemplacją; w pierwszym czynnik intelektualny przejawia się w formie rozumowania, w drugiej - w formie intuicji, czyli prostego wglądu w prawdy wiary. I tak pierwsze, aby być modlitwą, winno być przeniknione ze strony woli miłością, tak samo i kontemplacja winna być takim miłosnym wglądem w to, co dla człowieka jest najbardziej miłości godnym. Najpiękniejszą ilustracją tej nauki jest znana odpowiedź, dana przez owego wieśniaka, gdy go św. Jan Vianney zapytywał, co ma tak długo do mówienia Panu Jezusowi, gdy klęczy przed Najświętszym Sakramentem: Ja na Niego spoglądam, a On na mnie.

Zdarzają się osoby, u których tego rodzaju modlitwa kontemplacyjna zjawia się bardzo wcześnie, niemal od dzieciństwa bez przygotowania przez dłuższy okres rozmyślania. Ma to miejsce wtedy, gdy dusza od młodości przylgnęła do Boga, przejęła się prawdami wiary słyszanymi w kościele i z nich uczyniła sobie stały swój pokarm. Tak musiał dojść do modlitwy kontemplacyjnej ów wieśniak z Ars. Zwykle jednak dzieje się inaczej i zapewne większość osób, które dochodzą do modlitwy kontemplacyjnej, przygotowały się do niej, ćwicząc się przez dłuższy czy też krótszy czas w rozmyślaniu.

Jak się odbywa to przejście i po czym poznać, że dusza już dojrzała do tej wyższej formy modlitwy? Jest to bardzo ważne zagadnienie, od którego zależy w wysokim stopniu normalny rozwój życia duchowego. Z jednej strony nic tu nie wolno przyspieszać, nic sztucznie wywoływać, co by zwolniło od bardziej nieraz męczącego rozmyślania i wprowadzało do tego pewnego ukojenia, jakie kontemplacja nieraz daje. Jakże łatwo można tu ulec ułudzie marzycielstwa, które nic duszy nie da, a tylko cofnie ją w rozwoju duchowym i wyrządzi wielką krzywdę, pozbawiając nabytej długim wysiłkiem sprawności systematycznego rozmyślania. Roztropność nadprzyrodzona wymaga nawet tu raczej pewnego opierania się pociągowi do kontemplacji i poddania się jej dopiero wtedy, gdy się oczywistym stanie, że naprawdę przyszedł na nią czas.

Z drugiej strony byłoby bardzo szkodliwym wstrzymywać się przed kontemplacją i zmuszać do rozmyślania, wtedy gdy dusza jest już do niego niezdolna, bo dojrzała już do wyższej formy modlitwy. Szczególnie szkodliwym byłoby to, gdyby wypływało z błędnego przekonania, że rozmyślanie jest normalną formą modlitwy, która ma trwać przez całe życie, a kontemplacja jest łaską nadzwyczajną, do której nikt samowolnie pretendować nie może. Zmuszać się do rozmyślania, gdy dusza dojrzała do kontemplacji, to chcieć gryźć napój, który do tego się nie nadaje, bo powinien być swobodnie przełykany.

I tu, jak wszędzie, należy się kierować z jednej strony tradycyjną nauką Kościoła, a z drugiej roztropnością, która z właściwym sobie umiarem winna poznać, kiedy dusza już może przejść od rozmyślania do kontemplacji. Dla kierowników dusz posiadanie odnośnych wiadomości i nie mniej koniecznej od nich roztropności, jest sprawą ogromnej doniosłości. Kto wie, czy nie jest to pierwsze i najważniejsze zagadnienie, z którym winni się oni dobrze zapoznać, jeśli chcą naprawdę w duchu nadprzyrodzonym prowadzić dusze do Boga.

Otóż zarówno im, jak i duszom praktykującym stale modlitwę myślną, ogromną usługę oddaje tu prosta i jasna doktryna św. Jana od Krzyża. Gdyby to jedno tylko nam zostało z jego nauki, już byłby sobie zasłużył na tytuł Doktora Kościoła. Znajdziemy ją w jego Drodze na Górę Karmel, gdzie w księdze drugiej poświęca on trzy rozdziały (11, 12 i 13) metodzie, za pomocą której można poznać to dojrzewanie duszy do modlitwy kontemplacyjnej. Nauka świętego Doktora Karmelu sprowadza się do trzech znaków i gdy się nad nimi zastanowimy, łatwo się przekonamy, że dadzą się one sprowadzić do najprostszych danych zdrowego rozsądku. To jest właśnie cechą geniuszy, że tam gdzie inni szukają skomplikowanych rozwiązań, oni je znajdują w najprostszych danych codziennego życia.

Św. Jan zaczyna od tego, że bardzo jasno i wyraźnie ostrzega zarówno przed zbyt pochopnym opuszczaniem rozmyślania, nim przyjdzie na to właściwa chwila, jak i przed upieraniem się przy nim wtedy, kiedy już czas jest, aby przejść do kontemplacji.

Aby nie wywołać zamieszania — pisze on — wypadnie w niniejszym rozdziale dać poznać, w jakiej chwili i w jakich warunkach ma człowiek prowadzący życie duchowe zaniechać rozmyślania dyskursywnego za pomocą wyobrażeń, form i figur, a to dlatego że nie należy tego czynić ani wcześniej, ani później, niż na to rozwój duchowy pozwala. Jak bowiem w pewnym momencie należy się od tych form oswobodzić, aby iść do Boga, w czym mogłyby być przeszkodą, tak samo koniecznym jest nie opuszczać pomienionego rozmyślania przed czasem, aby się nie cofnąć wstecz.

Po tym wstępie wymienia św. Jan po kolei owe trzy znaki, po których można poznać, czy naprawdę ten moment w życiu duchowym przyszedł.

Pierwszym z nich jest sam fakt, że dla osoby, która dotąd regularnie uprawia rozmyślanie, z czasem staje się ono coraz bardziej uciążliwe, a nawet czymś ponad siły. Tłumaczy się to tym - jak wyjaśnia św. Jan od Krzyża — że dusza wyczerpała już niejako wszelkie dobro duchowe, które mogło znaleźć w rzeczach Bożych drogą medytacji i rozmyślania, czego wskazówką jest niepodobieństwo rozmyślania jak dawniej i niemożność znalezienia w nim znowu smaku i upodobania jak wówczas, gdy nie znała jeszcze ducha, a tamto miało dla niej jego znaczenie.

Ale ten znak nie może wystarczyć i kto by się tylko na nim opierał, mógłby łatwo być w błąd wprowadzony. Fakt, że rozmyślanie dawniej z łatwością uprawiane, teraz staje się uciążliwe, może mieć i inne przyczyny, toteż należy teraz wykazać, że to nie one tu działają. Do tego służą właśnie dwa następne znaki.

Drugim znakiem jest brak pociągu do rzeczy doczesnych, które gdy do nich przylgnąć, stają się wielką przeszkodą w modlitwie myślnej. W samej rzeczy niejeden, który z początku wiernie ją uprawiał, z czasem w niej ostygł, bo coraz większe przywiązanie do świata i jego spraw, stopniowo go od niej odciągało. W tych warunkach rozmyślanie stawało się dla niego coraz uciążliwsze, bo zmniejszyło się zainteresowanie prawdami, które go dawniej tak pociągały, ż pod wpływem miłości do rzeczy doczesnych przygasła miłość do rzeczy wiecznych. O ile bowiem — czytamy w Drodze na Górę Karmel — owa niemożność posilenia wyobraźni i uczucia rzeczami Bożymi pochodzi z roztargnienia i oziębłości, człowiek natychmiast znajduje przyjemność i smak w przywiązaniu się do rzeczy odmiennych oraz powód do odchodzenia od tamtych.

Jeśli jednak z coraz większą niemożnością rozmyślania, tak jak się to dawniej robiło, nie łączy się żadne wzmożone przywiązanie do czegoś innego, doczesnego, to mamy w tym znak, że gdzie indziej należy szukać jej wytłumaczenia. To nam daje znak trzeci.

Nie wystarczy — pisze św. Doktor Karmelu — spostrzec w sobie dwa te pierwsze znaki, jeśli brak jeszcze trzeciego. Bo choćby się zauważyło, że niepodobna rozpamiętywać i myśleć o rzeczach Bożych przy równoczesnym braku przyjemności w myśleniu o czymś innym, mogłoby to pochodzić z melancholii lub innego chorobliwego usposobienia, wynikającego z mózgu czy z serca. Zwykło ono powodować pewne ukojenie i zawieszenie czynności zmysłowych i sprawiać, że się o niczym nie myśli i niczego nie pragnie ani że się nie znajduje przyjemności w myśleniu o czymkolwiek, a tylko w pozostawaniu w miłym odrętwieniu. Przeciwko temu posiadać się powinno znak trzeci, to jest świadomość i miłosne napięcie uwagi, dające duszy spokój, jakeśmy to wyżej powiedzieli.

Temu trzeciemu znakowi św. Jan najwięcej miejsca poświęca, bo on jest tu decydujący; nie tylko bowiem wyklucza przyczynę, która ze strony ciała mogłaby wpływać hamująco na modlitwę myślną, ale wskazuje jednocześnie i przyczynę istotną tego stanu, a mianowicie ciche napięcie uwagi do rzeczy Bożych, które tyle razy już przemyślane, nie wymagają dalszych rozważań, ale przywiązują duszę do siebie i wywołują w niej głęboką radość wewnętrzną.

Trzeci znak jest najtrudniejszy do spostrzeżenia, gdyż początkowo trudno zdać sobie sprawę z tej miłosnej świadomości, jest ona bowiem w swych pierwszych przejawach bardzo subtelna, niedostrzegalna. Dusza przyzwyczajona do innego zachowania się na rozmyślaniu, które się całkowicie opiera na zmysłach, nie odczuwa tej niezmysłowej nowości, która jest czysto duchowa, tym bardziej jeśli nie rozumiejąc, o co tu chodzi, nie zadowala się nią i stara się o tamte wrażenia, bardziej o zmysły oparte. Zdaje się jej, że nic nie robi i czas marnuje, tymczasem jest ona w tym trwaniu w miłosnej uwadze na Boga bardzo czynna. Niższe władze zmysłowe milkną, to prawda, milknie nawet rozum w swej hałaśliwej czynności dyskursywnego rozumowania, ale tym bardziej natęża się on w swej znacznie głębszej i cichszej czynności intuicyjnej i ona to ułatwia woli oddanie się przedmiotowi swego umiłowania. Na pozór stan ten wydaje się bezczynnością, a w głębi jest bardzo intensywnym czynem, co już tak pięknie w średniowieczu wyrażano słowami: Spirituale otium non est otium sed negotium ("Odpoczynek duchowy nie jest próżnowaniem, ale pracą"). Trwać w ukojeniu kontemplacji, to nie próżnować lub odpoczywać, ale działać i pracować.

Trzy znaki św. Jana sprowadzają się przeto do przeglądu trzech czynników, które mogą na naszą duszę działać. Bo na duszę działa, po pierwsze, świat, który nas otacza i nieraz zbyt silnie do siebie pociąga; po wtóre, ciało, które jest istotnym składnikiem naszej natury ludzkiej i nieraz silnie ją hamuje w jej działalności duchowej; i wreszcie, Bóg, zamieszkujący ją przez łaskę. Innej przyczyny, tłumaczącej niemożność prowadzenia nadal rozmyślania, nie ma i być nie może, toteż gdy się dwie pierwsze wykluczy, pozostaje trzecia. Jeśli nie świat przeszkadza duszy w prowadzeniu systematycznego rozmyślania ani też nie ciało, to znaczy, że czyni to sam Bóg, a czyni dlatego tylko, że żąda od duszy czegoś więcej niż dotąd i uważa, że stać ją już na to, aby Go chwaliła w sposób bardziej doskonały, cichszy, prostszy i bardziej duchowy. Dotąd musiała ona sporo czasu tracić na przenikanie do wnętrza prawd Bożych przez ich ziemskie powłoki i skorupy; teraz, gdy się już nauczyła, jak dochodzić do samego ich jądra, cała tamta praca stała się zbyteczna i może w ciszy i spokoju spożywać te dary Boże.

Nie idzie zatem bynajmniej o to, aby kontemplacja już raz na zawsze wykluczała rozmyślanie. I tu św. Jan bardzo mądrze poucza, że nieraz przyjdzie ona tylko na chwilę w czasie rozmyślania i wtedy bynajmniej nie należy się przymuszać do rozważań, ale poddać się temu ukojeniu, jakie duszę nawiedza. Gdy zaś ono minie i możność rozmyślania wróci, należy znowu się do niego zabrać. Tak bywa zwykle w początkowych fazach, gdy w duszy zaczyna się dokonywać proces upraszczania modlitwy myślnej. Ale i później, gdy już postąpi naprzód na tej drodze, nim się jeszcze utrwali w umiejętności takiego skupiania się w kontemplacji Boga, winna będzie nieraz powrócić do rozmyślania i pomagać sobie nim, aby wejść w stan kontemplacji. Winna ona to czynić jednak uciszając władze duszy, a nie podniecając je do niepotrzebnej działalności. Winna się ona kontentować ogólnymi tylko myślami o Bogu, a nie robić wysiłków, aby je sprecyzować i nadać im wyraźniejsze formy. Czyha na nią w tym momencie to, co można by nazwać pokusą racjonalizmu, ta chęć ścisłego i jasnego określenia tego, co jest w myśli, a tymczasem Bóg się od niej tego nie spodziewa, a raczej tego, aby poprzez te bardziej ogólnikowe myśli o Nim, wyrywała się do Niego i trwała przy Nim miłością.

Widzimy tedy, że to przejście od rozmyślania do kontemplacji nie odbywa się raptownie, ale stopniowo, i że jak uczy św. Jan, zanim dusza utrwali się w umiejętności kontemplacji, co jest przymiotem tych, którzy postąpili w życiu duchowym, powinna ona używać już to jednego, już to drugiego sposobu modlenia się.

Nie będziemy tu dalej rozwijać nauki o rozkwicie modlitwy kontemplacyjnej w duszy. Boć to, cośmy tu opisali. to tylko początek pogłębienia życia duchowego. Tam gdzie kontemplacja spotka w duszy wielką wierność wymaganiom Bożym, będzie ona się wciąż rozwijać, z jednej strony upraszczając się, a z drugiej przenikając coraz głębiej do tajników duszy, aby ją oświecić i oczyścić. Ten rozwój próbowano też dokładniej zbadać i ująć w pewne prawa, aby łatwiej było rozeznać się w bogactwach życia duchowego. Nieocenione zasługi położyła w tej dziedzinie św. Teresa z Awilli i chociaż cała ta systematyka modlitwy kontemplacyjnej nie może mieć pretensji do czegoś koniecznego, niezmiennego, znajdującego zastosowanie wszędzie i zawsze, niemniej jest ona bardzo cenna, jako oparta na doświadczeniu najświętszych dusz; w których łaska Boża doszła do najwyższego rozkwitu.

W ramach naszej książeczki, która ma na celu dać poznać ogólną naukę o modlitwie, uznaliśmy za konieczne dokładniej omówić tylko te pierwsze początki kontemplacji, czyli to przejście od rozmyślania do wyższej formy modlitwy, w której rozum mniej rozważa, a wola więcej kocha. Wiadomości te są bardzo potrzebne, bo wiele osób — więcej może niż ogół mniema dochodzi w swym życiu duchowym do tego momentu, kiedy rozmyślanie staje się dla nich ciężarem, a nie rozumiejąc swego stanu, trapią się nim i boją się poddać działalności Bożej. Pewne więc spopularyzowanie nauki św. Jana od Krzyża o przejściu od rozmyślania do kontemplacji jest konieczne zarówno ze względu na wiernych, jak i ze względu na spowiedników i kierowników duchowych.

Nader ważnym jest usunąć z opinii wiernych to mniemanie, które św. Teresę tak oburzało, że droga kontemplacji jest pełna niebezpieczeństw i że nikogo nie należy do niej zachęcać. Z mniemaniem tym można się jeszcze spotkać, a łączy się ono z tym przekonaniem, że normalną drogą, po której ogół chrześcijan ma kroczyć, aby osiągnąć zbawienie — jest droga ascezy, a właściwą jej formą modlitwy jest rozmyślanie.

Droga mistyki i kontemplacji miałaby być przywilejem pewnych tylko dusz, specjalnie od Boga powołanych i nie należy zabiegać samowolnie, aby się na nie dostać. Otóż odwieczna tradycja Kościoła o rozwoju życia duchowego takiego rozróżnienia dwóch dróg nie zna; jedna jest wedle słów Zbawiciela tą wąską drogą, która wiedzie do żywota. W miarę jak człowiek wiernie się po niej wspina, z jednej strony coraz bardziej przez ascezę życia codziennego, tj. przez umartwienie oczyszcza swą duszę, a z drugiej przez mistykę, tj. przez tajemnicze działanie łaski na modlitwie łączy ją z Bogiem. Wszak termin "mistyka", "mistyczny" nic innego nie znaczy jak to, co jest przed nami ukrytego, co jest dla nas tajemnego, a tym jest w naszym życiu duchowym cała działalność pierwiastków nadprzyrodzonych w duszy i jej władzach.

Znane jest natomiast i ogólnie przyjęte w nauce chrześcijańskiej rozróżnienie dwóch rodzajów łask, z których jedne są przeznaczone dla wszystkich, bo mają na celu uświęcić ich dusze gratiae gratum facientes, czyli uświęcające, podczas gdy drugie same przez się nie uświęcają, a służą do wypełniania specjalnych zadań w Kościele gratiae gratis datae — społeczne. Do tych ostatnich należy moc czynienia cudów, dar prorokowania lub czytania w sumieniu, widzenia, ekstazy itp. Otóż tych ostatnich łask nikt poszukiwać nie powinien ani się o nie starać, ani się nawet o nie modlić. Bóg je daje tym, których przeznaczył do jakiejś specjalnej roli w Kościele, i w życiu wielu świętych nie odegrały one niemal żadnej roli.

Inaczej rzecz się ma z łaskami pierwszego rodzaju; one są dla wszystkich przeznaczone i zaczątkiem ich jest sama łaska uświęcająca z towarzyszącymi jej cnotami wlanymi, które dusza otrzymuje w dniu chrztu świętego. W miarę jak człowiek postępuje wiernie wedle zobowiązań, które w tym dniu na niego włożono, czynniki nadprzyrodzone coraz bardziej opanowują jego duszę i coraz lepiej usprawniają wszystkie jej władze do wiernej służby Bożej. Kresem tego procesu ma być z jednej strony oczyszczenie duszy ze wszystkich niedozwolonych przywiązań do rzeczy doczesnych i coraz głębsze zjednoczenie z Bogiem, który w niej mieszka, tak aby w chwili rozstania się z ciałem nie było w niej nic takiego, co by było przeszkodą w zjednoczeniu się z Bogiem twarzą w twarz. Do tego zjednoczenia winna ona przez całe życie dążyć i w pewnej, niedoskonałej wprawdzie, formie może ona je już na tej ziemi. uzyskać na drodze wiernej modlitwy.

W tym sensie można powiedzieć, że wszyscy wierni są powołani do wejścia na tę drogę, po której przez kontemplację mają możność dojść już w tym życiu do pewnego świadomego zjednoczenia z Bogiem. Zwykło się nazywać to w teologii powołaniem albo przygotowaniem dalszym i opiera się ono na łasce uświęcającej, która jak w zarodku, zawiera w sobie wszystko, co jest potrzebne do takiego rozkwitu życia duchowego. Odróżnia się od niego powołanie lub przygotowanie bliższe, które już nie wszyscy mają, ale tylko ci, którzy okazali się wiernymi pierwszym poruszeniom łaski i raz wszedłszy na drogę doskonałości chrześcijańskiej, wytrwale po niej zmierzali do Boga. Takich, niestety, jest niewielu, jak to już sam Zbawiciel z bólem wyraził: O, jak ciasna brama i wąska droga, która wiedzie do Żywota, a mało jest tych, którzy ją znajdują (Mt 7, 14).

Czy i zbawienie wieczne jest zależne od kroczenia tą drogą? Tak byłoby z konieczności, gdyby Bóg w swym miłosierdziu nie był nam dał możności oczyszczenia się po śmierci w czyśćcu. Wprost do nieba, nie przechodząc przez czyściec, mogą dojść tylko te dusze, które już w tym życiu całkowicie wypłacą się sprawiedliwości Bożej, a ten proces głębokiego oczyszczenia duszy nierozłącznie jest związany z jej dojrzewaniem w dziedzinie modlitwy. Można więc powiedzieć, że normalnie tylko droga kontemplacji może doprowadzić do zbawienia bez przejścia przez czyściec. Wyjątkiem jest droga męczeństwa, które szybciej oczyszcza, ale do którego należy się też życiem przygotować.

W modlitwie, jakeśmy widzieli, zawsze winny działać oba czynniki: wysiłek naszych przyrodzonych władz psychicznych i nadprzyrodzony wpływ łaski. Otóż zależnie od tego, który z nich przeważa, albo ściślej mówiąc, zależnie od tego, w jakim stopniu uświadamiamy sobie działalność tego drugiego, można rozwój życia duchowego, a z nim i modlitwy kontemplacyjnej, podzielić na dwie fazy: ascetyczną i mistyczną. W pierwszej człowiek nie uświadamia sobie :tego, co Duch Święty w nim sprawia, i gdy modlitwa jego się upraszcza i z rozmyślania przechodzi stopniowo w kontemplację, on sam się niejako do tego przyczynia: stąd też i kontemplację na tym stopniu można nazwać nabytą, jakkolwiek czynniki wlane łaski w niej wciąż działają. W drugiej fazie, mistycznej, tajemna działalność łaski staje się coraz wyraźniejsza i bardziej doświadczalna. Czynniki nadprzyrodzone, którymi są dary Ducha Świętego — dary rozumu i mądrości, przenikają działalność cnót o bardziej ludzkim pokroju i człowiek czuje się bardziej bierny, przynajmniej gdy idzie o samo wejście w te stany głębokiego ukojenia. Kontemplację, w której poczucie bierności przeważa, nazywamy właśnie — w przeciwieństwie do tamtej — wlaną. Poczucie bierności nie przeszkadza bynajmniej, aby dusza w takich stanach była czynna; jest ona i tam na swój sposób czynna, choć żadnym wysiłkiem nie jest w możności wejść w ten stan ukojenia, a czynnością, którą tam rozwija, jest coraz intensywniejsza miłość Boga i oddawanie się Jego świętej woli.

Nauka o modlitwie kontemplacyjnej i jej rozwoju winna być wśród ogółu chrześcijan dobrze znana, nie dla zaspokojenia próżnej ciekawości, nawet nie dlatego tylko, aby dać głębsze zrozumienie żywotów świętych, które są jej najpiękniejszą ilustracją, ale na to, aby coraz więcej dusz na tę drogę zjednoczenia z Bogiem zapraszać, drogę, która, jakeśmy to widzieli, stoi dla wszystkich otworem. Czegóż bowiem pragnie dla nas Boskie Serce Zbawiciela, jak nie tego, abyśmy już w tym życiu doszli do takiej świętości, która by nam zaraz po śmierci otwierała niebo. Sam On zapewniał, że przyszedł na ten świat, aby owce Jego życie miały i to obficie miały (J 10, 10). Tych, którzy z tej obfitości łask zechcą w tym życiu skorzystać, gotów On i w przyszłym jeszcze obficiej nagrodzić, wlewając w ich dusze miarę dobrą i natłoczoną, i przetrzęsioną, i przelewającą się przez brzegi (Łk 6, 38) tej szczęśliwości nieskończonej, którą będzie im dawało zjednoczenie się na wieki z Bogiem





Spis treści