Zaprosił mnie,
abym był z Nim...




18 maja 2006 roku minęło piętnaście lat od moich święceń. Jak do tego doszło....

Dar żywego kontaktu z Bogiem jest dla wszystkich. To, co się wydarzyło w życiu Abrahama i Mojżesza, może się wydarzyć, na swój sposób w życiu każdego – twoim, moim – każdego.

Pragnienie doświadczenia kontaktu z Bogiem, takiego jaki miały postacie z Biblii, było początkiem drogi, która zawiodła mnie do Zakonu. Chciałem, żeby Bóg przemówił do mnie. Było to na początku szkoły średniej. Tuż przedtem, w 1979 roku, otrzymałem Bierzmowanie. Tego roku też uczestniczyłem w wydarzeniu, które okazało się być prawdziwym Bierzmowaniem naszgo kraju - Msza św. z papieżem Janem Pawłem II na pl. Zwycięstwa (dziś Piłsudskiego) w Warszawie. Papież wołał: Niech stąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi!. Pamiętam, jak wychodziłem wieczorami na pagórek przed moim domem na Ursynowie (w Warszawie) - patrzyłem na gwiazdy, na ciemne, nieprzeniknione niebo nad przytłaczającymi blokami, i wołałem do Boga, aby mi się objawił, aby przemówił. Nie miałem zupełnie pojęcia, jak On może to uczynić, ale wołałem. Bardzo Go potrzebowałem, nie chciałem, żeby moja wiara była mdła i pozbawiona tego co, jak widziałem w Biblii, było najistotniejsze: żywego z Nim kontaktu.

Odpowiedź przyszła szybko. Zetknąłem się z Odnową charyzmatyczną. To byli ludzie, którzy świadczyli, że przeżyli dotknięcie przez Boga, przez Jego Ducha. A więc mieli to doświadczenie, za którym tęskniłem. Uwierzyłem, że mówią prawdę, choć wielu wierzących wkół mnie powątpiewało, uważało, że to tylko „emocje”.

Na początku trzeciej klasy wybraliśmy się z paroma kolegami i koleżankami ze szkoły (XVII L.O. im. A. Frycza Modrzewskiego w Warszawie) na parę dni do Puszczy Kampinoskiej. Był to długi weekend przed uroczystością Wszystkich Świętych, która tego roku wypadała w poniedziałek. Zatrzymaliśmy się w pustej gajówce. Klucze miała pewna zaprzyjaźniona osoba, zajmująca się badaniami ornitologicznymi Puszczy. W ciągu dwóch dni przedystkutowaliśmy program seminarium Odnowy, który dostałem miesiąc wcześniej na Jasnej Górze, na kongresie Odnowy w Duchu Świętym (pierwszym ogólnopolskim - w 1983 r.). Trzeciego dnia naszego pobytu, w niedzielę rano poszliśmy do Izabelina do kościoła, a wieczorem w naszym Wieczerniku poprosiliśmy o wylanie się Ducha Świętego na nas, o to, żebyśmy doświadczyli nowej Pięćdziesiątnicy. Jednak ku mojemu rozczarowaniu, po tej modlitwie nic specjalnego nie odczułem. Otworzyłem tylko Pismo święte na chybił trafił i przeczytałem słowa: „Dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie, nie ma już potępienia”. (Rz 8,1) Czułem, że otwarty fragment jest szczególnym słowem Boga dla mnie: ale modlitwą byłem zawiedziony. Nic z doświadczenia bycia napełnionym przez Ducha Świętego!

Następnego dnia, 1 listopada, w tym stanie ducha powrociłem z innymi do Warszawy. Późnym popołudniem, już po zmierzchu, poszedłem na cmentarz na groby moich dziadków. Cały był rozświetlony lampkami. Następnie pojechałem na wieczorną Mszę św. do kościoła Wniebowstąpienia Pańskiego na Ursynowie. Jego budowa była dopiero co rozpoczęta, istniał tylko dolny kościół w stanie surowym ze świeżym betonowym stropem. Tam właśnie odbywały się nabożeństwa. W trakcie Mszy, po komunii św. stało się coś zupełnie przeze mnie nie oczekiwanego. Zobaczyłem duchowo Pana, który przypomniał mi słowa z Ewangelii św. Jana: „Jeśli ktoś chce mi służyć niech idzie za Mną, a gdzie jest Pan, tam będzie i jego sługa” (J 12,26). Słowa te wcześniej wiele razy czytałem, ale wtedy wewnętrznie zrozumiałem, że Pan chce, abym był z Nim przez całe życie. Zobaczyłem też, jakby postacie w białych habitach. Zrozumiałem, że byli to dominikanie, i że Jezus zapraszając mnie, bym był z Nim przez całe życie, wskazuje mi na nich. Znałem dominikanów tylko z dorocznej Pasterki na ul. Freta, w Warszawie.

Po tym szczególnym spotkaniu z Panem, szybko skontaktowałem się z dominikanami. Mój wewnętrzny pokój, co do rozpoczęcia życia zakonnego u dominikanów umocnił się, gdy się dowiedziałem o dwóch rzeczach w Zakonie. Pierwszą było to, że w Konstytucjach tak wiele jest mowy o Duchu Świętym. Drugą, była wspaniała maksyma św. Tomasza z Akwinu, który określił zadanie dominikanów jako kontemplację i przekazywnie innym tego, co się dostrzegło w kontemplacji – contemplare et contemplata aliis tradere. Te dwie rzeczywistości były mi bliskie w związku z moim osobistym doświadczeniem Odnowy [ polscy dominikanie>> ].

Na wiosnę była matura i pielgrzymka z częścią klasy na Jasną Górę. Tam zaczęła się wielka próba. W czasie pielgrzymki odnowiło się moje uczucie sprzed dwóch lat. Ponownie zacząłem rozeznawać powołanie. Nie wiedziałem, jak to jest możliwe, by w jednym sercu mogły się mieścić naraz tak piękne dwie miłości. Odłożyłem wstąpienie do Zakonu, aby zorientować się w sytuacji. Zdałem na KUL na teologię dla świeckich. Doświadczałem w tym ogromnego miłosierdzia Boga i wolności, którą mi dawał. Bardzo często na mszy, na którą chodziłem codziennie, słyszałem skierowane do mnie słowa psalmu: jak daleko jest wschód od zachodu, tak daleko odsuwa On od nas nasze winy.

Do dziś jest to dla mnie podstawowa prawda o woli Bożej względem powoływanego - pójście za głosem powołania podoba się Bogu jedynie, jeśli jest wolną odpowiedzią miłości. Bóg nie chce nikogo mieć dla Siebie „na siłę”.

Pan nie czekał długo z łaską ponownego powołania. Stało się to we wrześniu, w czasie dominikańskich rekolekcji dla studentów, które odbywały się w Gidlach k. Częstochowy, u Matki Bożej. Pojechałem tam, by przygotować się do rozpoczęcia studiów. Pewnego wieczoru - pamiętam dokładnie ten moment, kładłem się wtedy spać - dostałem jakby błysk zrozumienia. Wyskoczyłem ze śpiwora i pobiegłem do kaplicy na piętrze. Rzuciłem się na posadzkę i Ojciec ogarnął mnie Swą nieskończoną Miłością. W jednym momencie wszystko inne poza Nim przestało mieć jakiekolwiek znaczenie... Wyjechałem następnego dnia, w połowie rekolekcji. I po zabraniu papierów z KUL-u, tydzień później byłem już w nowicjacie dominikanów w Poznaniu. Byłem w takiej euforii, że rodzice i brat, którzy byli w tym czasie za granicą, dowiedzieli się o moim wstąpieniu od mojej Babci, już gdy byłem w Poznaniu.

Minęło już trochę czasu od mojego wstąpienia, i od otrzymania święceń. Dziękuję Bogu za tę łaskę powołania do „bycia z Nim”. Wiem, że może On przemienić moje wszystkie niewierności tej łasce, i że uczyni to. A Was proszę, abyście się o to modlili.

Tobie Panie zaufałem, nie zawstydzę się na wieki.

Krzysztof




P.s. Niedługo po 25-leciu święceń (2016 r.), w wyniku procesu rozeznawania w dialogu z prowincjałem Polskiej Prowincji Dominikanów, o. Pawłem Kozackim, za zgodą Stolicy Apostolskiej, zostałem księdzem diecezjalnym. Rozpoznałem, że Bóg prowadzi mnie do kontynuowania mojej posługi Drodze neokatechumenalnej, bardzo ważnej rzeczywistości soborowej odnowy Kościoła. Niestety, zgodnie z rozeznaniem władz zakonnych, nie było to możliwe w ramach Zakonu. W lutym 2020 r. ks. kardynał Kazimierz Nycz, arcybiskup Warszawy, inkardynował mnie do Archidiecezji warszawskiej. Jesienią 2021 r. wyjechałem na nową misję do zachodniego Kazachstanu. Ze zdziwieniem dowiedziałem się, że w średniowieczu ludność tu mieszkająca (obecnie Kazachowie) była nazywana Kumanami. Św. Dominik, gdy opuścił wspólnotę kanoników przy katedrze w Osmie, zawsze pragnął pójść do Kumanów, by głosić im Ewangelię. I oto jestem, kontynuując misję św. Ojca Dominika.





Po przyjęciu święceń (siedzę w tylnym rzędzie, trzeci od prawej).


  strona główna