Polemika z artykułem Józefa Majewskiego

Drogi prowadzące w pustkę


Poniższy tekst jest odpowiedzią na artykuł Józefa Majewskiego zamieszczony w „Więzi” w 2001 r.: Zaskakujace drogi chrystologii azjatyckiej

W majowym numerze Więzi 2001 r., nr 5 (511), Józef Majewski w swoim artykule Zaskakujące drogi chrystologii azjatyckiej, ukazuje bez wątpienia ciekawy aspekt dyskusji o przyjęciu w Kościele deklaracji Dominus Jesus. Są nim próby teologów żyjących w Azji - w społeczeństwach tak opornie przyjmujących Światło Ewangelii - pełniejszego zrozumienia Tajemnicy Wcielenia. Temat dla mnie szczególnie ciekawy, gdyż sam w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych jako misjonarz mieszkałem dwa lata w Japonii. Ostatnie cztery miesiące mego pobytu, mając już nieźle opanowany język japoński, spędziłem w ośrodku medytacyjno - rolniczym o nazwie Takamori soan w prefekturze Nagano. Soan - japoński odpowiednik hinduskiego aśramu - został założony przed blisko czterdziestu laty i do dziś dnia prowadzony jest przez japońskiego dominikanina, o. Shigeto Oshidę OP. Spotkałem się tam z bardzo odważną, ale i wierną - to znaczy poważnie traktującą obydwa elementy: chrześcijański i rodzimy - próbą nadania chrześcijaństwu japońskiej twarzy. Przekonaniem o. Oshidy jest, że tradycyjna kultura japońska przeniknięta jest duchem filozofii Zen. A zatem chrześcijaństwo w Japonii trzeba przepracować w oparciu o egzystencjalną wrażliwość tego ściśle japońskiego odłamu buddyzmu. Drugim ważnym faktorem eksperymentu prowadzonego w soanie jest ręczna uprawa ryżu metodą tradycyjną, bez nowoczesnego sprzętu rolniczego. Jaka będzie ostateczna ocena tego dzieła życia o. Oshidy - trudno jest powiedzieć. Większego bezpośredniego wpływu na Kościół w Japonii - myślę tu głównie o duszpasterzach, zarówno miejscowych, jak i przyjezdnych misjonarzach - soan nie ma. A szkoda. Sam zostałem pociągnięty do przyjazdu do Takamori po wspólnej celebracji mszy św., na której o. Oshida był głównym celebransem. Nie spotkałem wcześniej w Japonii kapłana, który by z takim namaszczeniem i z taką miłością sprawował Najświętsze Tajemnice. Kiedyś, w latach siedemdziesiątych, o. Oshida został zaproszony na pan-azjatyckie spotkanie biskupów, w charakterze eksperta do spraw inkulturacji. Obecnie jednak biskupi japońscy - wszyscy są Japończykami - raczej zdają się trzymać z daleka od radykalizmu postaw i poglądów tego japońskiego dominikanina. Natomiast książki o. Oshidy rozchodzą się po całej Japonii bardzo dobrze. Niektóre z nich wznawiane są po siedem i więcej razy.

Józef Majewski cytuje teologów głównie z obszaru Indii - Pannikar, Amaladoss. Porusza też problem, jezuitów: de Mello i Dupuis. Choć Japonia i Indie, to kulturowo tak różne kraje, problem z Wcieleniem i azjatycką twarzą chrześcijaństwa jest wspólny. Dlatego ulegam pokusie dołączenia do dyskusji.

Niestety nie podzielam ani optymizmu, ani ufności, graniczącej z pewną beztroską, z jakimi odnosi się Józef Majewski do rozwiązań chrystologicznych wspomnianych azjatyckich teolog?w. Dlaczego?

Po pierwsze dlatego, że nie budzą zaufania lekceważące - choć robiące dobre wrażenie - stwierdzenia, w rodzaju: Kościół Azji [...] zdany był na łaskę i niełaskę teologii europejskiej, wyrastającej z zupełnie innej gleby historyczno-kulturowej, z innej wrażliwości i innych doświadczeń... ( s. 90). Zdanie równie efektowne, co mijające się według mnie z poczuciem Kościoła - owym sensus Ecclesiae. Teologia europejska, którą przyniesiono do Azji wraz z jej ewangelizacją, czerpie z żywej Tradycji Kościoła. Ma ona swój początek w Kościele Dwunastu. Ukształtowana została w trakcie ewangelizacji pogańskiego świata basenu śródziemnomorskiego i wszystkich tych terenów, do których dotarli Apostołowie. (NB. św. Tomasz ponoć dotarł do Indii). Do tego, co najmniej nie wypada mówić tu o "łasce i niełasce" teologii europejskiej wobec teologii azjatyckiej. Tak, jak nie wypada powiedzieć o rodzicach - jacy by oni nie byli - że dzieci są zdane na "łaskę i niełaskę" ich wychowania! Owszem teologia przed Soborem i sam Kościół rzeczywiście w dużej mierze skostniał. Spotkałem księży Japończyków, dziś mają ponad 80 lat, którzy w seminarium uczyli się teologii po łacinie! Ale to właśnie Sobór pokazał, że skostniałość formy tylko zewnętrznie zasłania pewne podstawowe niezmienne prawdy wiary apostolskiej, których lepsze zrozumienie jest zadaniem każdego pokolenia w Kościele, w różnych regionach, w jakich się on rozwija. Sobór wezwał Kościół do powrotu do korzeni biblijnych i patrystycznych - a więc do Teologii (proszę wybaczyć mi tę dużą literę) z czasów, kiedy Kościół był w bezpośrednim kontakcie ze światem niechrześcijańskim. A wystarczy zajrzeć np. do Homerowej Odyssei, czy choćby do Quo vadis? Sienkiewicza, by przekonać się, jak przemawiająca i wysublimowana jest religijność tego pogańskiego świata, z którym stykał się Kościół pierwszych wieków w Europie, Azji i Afryce.

Trzeba powiedzieć mocniej. To dziedzictwo Ojców Kościoła było przynoszone do Azji w ciągu stuleci przez misjonarzy nierzadko płacących za to męczeństwem. Umieszczanie go pod, traktowanym z lekceważeniem, mianem „teologii europejskiej”, oznacza nierzetelne podejście do samej Biblii, której wielkimi interpretatorami byli Ojcowie Kościoła. To zaś w konsekwencji oznacza odcięcie od podstawowych prawd pierwotnego nauczania apostolskiego. Ostatecznie grozi to odrzuceniem podstawowych źródeł chrześcijańskiego Objawienia - nie dlatego, że są prawdziwe lub nie, lecz dlatego, że zostały uformowane w Europie. A zwróceniem się ku poszukiwaniu Bożego Objawienia w wielkich religiach Azji, tylko dlatego, że są rodzime, "nasze", azjatyckie. Stwarza się w tym celu, nie opartą na żadnym poważnym źródle Tradycji, argumentację, że Jezus jest objawieniem Boga dla Europy, a źródła hinduistyczne, buddyjskie itp., są wcieleniem i objawieniem Słowa dla Azji.

Po drugie. Naprawdę nie wiem jak rozumieć pomysły niektórych azjatyckich chrystologów o objawieniu się Słowa w religiach azjatyckich niezależnie od Osoby Jezusa Mesjasza (Chrystusa). Mamy przecież jasne biblijne (europejskie?) nauczanie o Jezusie jako jedynym Panu i Zbawicielu, wyznawanym przez wszelki język, przed którym się zegnie każde kolano istot niebieskich i ziemskich i podziemnych (Flp 2.10n ). W Imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jerozolimy (Łk 24, 47). Głoszenie aż po krańce ziemi Ewangelii o królestwie, otwartym przez śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Mesjasza (Chrystusa) dla narodów świata jest podstawowym znakiem, że zbliża się kres starej ziemi i starego nieba: A ta Ewangelia o królestwie będzie głoszona po całej ziemi na świadectwo wszystkim narodom. I wtedy nadejdzie koniec. (Mt 24, 14). Taki był sens powołania przez Boga jednego, wybranego narodu - Izraela - żeby następnie w Jezusie Mesjaszu, synu tego narodu, zaprosić do wejścia w przymierze z Bogiem wszystkie narody, także te żyjące w Azji...

Po trzecie. Życie i posługa księży i teologów w Azji może być naprawdę frustrujące. A frustracja nie jest dobrą doradczynią dla teologa. Dotyczy to zwłaszcza tych krajów Azji, gdzie chrześcijaństwo włożyło wiele starań ewangelizacyjnych, a spodziewanych owoców praktycznie nie widać. Miałem możliwość zakosztować tego w czasie mojego dwuletniego pobytu w dominikańskiej parafii w centrum Tokio. Doświadczenie słabości własnego przepowiadania chrześcijańskiego w społeczeństwie zajętym zupełnie czym innym. Rodzi ono pokusę uznania wyższości systemu społecznego i religijnego, który jest tak obojętny wobec Ewangelii i jednocześnie tak, zdawałoby się, spójny. Może to przypominać trochę ukąszenie heglowskie, któremu uległo w Polsce powojennej tak wielu ludzi kultury, ogarniętych przemożną falą oficjalnej ideologii marksistowskiej. Ta frustracja może skłonić do poszukiwania innej, azjatyckiej logiki wiary. Podczas, gdy innej logiki wiary nie ma. Człowiek wszędzie jest człowiekiem, czy ma białą skórę, czy skośne oczy. Krzyż zaś - choć świat się obraca - stoi wciąż ten sam jako jedyny znak zbawienia. Może być inna forma, oblicze, ale zasady są te same. Treść kerygmatu apostolskiego jest niezmienna.

Zresztą społeczeństwo japońskie uważa się w dużej mierze za społeczeństwo zachodnie - w rozumieniu przynależności do siódemki państw najbardziej uprzemysłowionych, nowoczesnych, żyjących według standardów "zachodnich". Można powiedzieć, że w sferze społeczno-politycznej oraz ekonomicznej społeczeństwa Azji zdecydowanie stanowią część światowego procesu globalizacji.

Trzeba też powiedzieć, że cytowani teolodzy nie są na szczęście jedynym głosem Kościoła Azji. Indie przeżywają obecnie rozkwit Odnowy charyzmatycznej, ruchu tak bardzo Soborowego, prowadzonego w duchu powrotu do korzeni Kościoła pierwotnego i jego kerygmatu. Jest też w Indiach wiele powołań w zgromadzeniach zakonnych, które żyją duchem autentycznej, żywej, uniwersalnej Tradycji Kościoła. By wspomnieć tylko o dynamicznym zgromadzeniu sióstr Matki Teresy z Kalkuty. W Wietnamie, mój dominikański Zakon cieszy się niezwykłym rozkwitem świeckich fraterni, liczba ich członków przekracza obecnie 20 tys. osób. Wietnamscy współbracia stworzyli projekt przekładu dzieł św. Tomasza z Akwinu na swój język ojczysty.

Trzy podane przeze mnie racje skłaniają mnie do znacznie ostrożniejszego podejścia do cytowanych przez Józefa Majewskiego wypowiedzi Pannikara i innych teologów z Azji, którzy mówią np., że chrześcijanie nie mają monopolu na znajomość Chrystusa. Również obrona teologów, z którymi Kongregacja Nauki Wiary toczy dialog, ze strony biskupów azjatyckich nie jest do końca zrozumiała. Nie wiadomo, co biskupi mają na myśli, gdy piszą, by krytyka i dialog prowadzony przez Kongregację dokonywał się z pełnym docenieniem azjatyckiego kulturowego i międzyreligijnego kontekstu, w którym oni i teologowie pracują. (s. 91). Jaki według nich wpływ ma ów międzyreligijny kontekst na prawdę o jedynym Wcieleniu Słowa, które dokonało się w Dziewicy Maryi? Czy zgadzają się z Papieżem, który w swej książce "Przekroczyć próg nadziei", wypowiada znamienne zdanie, o tym, że kontemplacja chrześcijańska zaczyna się dokładnie tam, gdzie kończą się wszelkie praktyki i techniki medytacji wschodnich? Znakomitą ilustracją tej prawdy jest wspomnienie świętej siostry Faustyny, które tu przytoczę, choć samej siostrze Faustynie daleko było do uprawiania teologii:

...Kiedy mi spowiednik za pokutę kazał odmówić Chwała Ojcu, to mi zabierało dużo czasu i nieraz zaczynałam, a nie skończyłam, bo duch mój łączył się z Bogiem /.../ jednak spowiednik powiedział - proszę mówić za mną. Każde słowo powtórzyłam, jednak kiedy wymawiałam każde słowo, duch mój pogrążał się w Osobie, którą wymawiałam. (Dzienniczek, 577)

Dalej siostra Faustyna uchyla trochę rąbka tajemnicy swego życia duchowego:

Wnętrze mojej duszy jest jakoby wielkim i wspaniałym światem, w którym mieszka Bóg i ja. Poza Bogiem nikt tam wstępu nie ma. W początku tego życia z Bogiem przenikała mnie bojaźń i oślepienie. Jego jasność oślepiała mnie i myślałam, że Go nie ma w sercu moim, a jednak były to chwile, w których Bóg pracował w duszy mojej, a miłość stawała się czystsza i silniejsza; i doprowadził Pan wolę moją do najściślejszego zjednoczenia z wolą swoją. Nikt nie pojmie, co przeżywam w tym wspaniałym pałacu duszy swojej, gdzie przebywam ustawicznie z Umiłowanym swoim. ( Dzienniczek, 582).



Zdecydowanie wzbudza moje zaufanie opinia Kongregacji Nauki Wiary na temat chrystologicznych tez omawianych teologów azjatyckich. Te ich poglądy, które rozmywają - łagodnie ujmując - tożsamość i uniwersalizm Osoby i działania Jezusa Mesjasza (Chrystusa), jedynego Wcielonego Słowa - są niejasne i niejednoznaczne, i mogą prowadzić czytelnika do błędnych opinii. A w konsekwencji, zamiast przecierać nowe drogi i otwierać Kościół na nowe horyzonty i rozwiązania, prowadzą donikąd, czyli - używając buddyjskiego określenia, które samo ciśnie się na usta - w pustkę. Tak chciałoby się im powtórzyć za prorokiem Jeremiaszem:

Stańcie na drogach i patrzcie, zapytajcie o dawne ścieżki, gdzie jest droga najlepsza, idźcie po niej, a znajdziecie wytchnienie... (Jr 6,16)

Krzysztof Broszkowski OP